jarmark europa czyli seks, kłamstwa i kasety wideo

2010-07-25

jako dziecko spacerujące dużo i namiętnie, za rączkę z babcią oraz dziadkiem, miałam już sprecyzowane upodobania
estetyczno-społeczne. szczerze nienawidziłam warszawskiej starówki, nudziły mnie zacne łazienki królewskie, męczył ogród saski
i przyprawiał o mdłości lukrowany wilanów. najbardziej na świecie lubiłam spacery po zaplutym dworcu wschodnim
z gołębiami latającymi pod sklepieniem dachu, drobnymi pijaczkami kiwającymi się po zasikanych kątach,
kruczowłosymi cygankami i resztą osobliwego towarzystwa.

równie gorącym uczuciem darzyłam praski bazar różyckiego, bulgoczący błotem i pomyjami pomiędzy popękanymi płytami chodnika,
pełen tandety i zapachu kiszonej kapusty, rozbrzmiewający okrzykami starych bab: “flaaaaki, flaaaaki goooorące!”
i scenicznym szeptem cinkciarzy: “marki, dolary, funty szterlingi…”.

kochałam też parafialne odpusty ze straganami pełnymi cudów.
kto pamięta wiatrak z fioletowego celuloidu, piłkę na gumce z cynfolii wypełnionej trocinami,
blaszany pierścionek z pszczółką mają, aluminiowego jezuska w plastikowej przezroczystej “księdze-trumience”,
fosforyzująca matkę boską z odkręcaną głową na wodę święconą, myszkę miki fikającą koziołki za przyciśnięciem guzika,
gumowego diabełka wystawiającego czerwony języczek, pańską skórkę zawijaną w ostry pergamin,
obwarzanki i watę cukrową, bransoletki na gumce, blaszane pistolety na korki i kapiszony?

przełom ‘89 to przyczepy kempingowe z zapiekankami, łóżka polowe z kasetami depeche mode,
guma balonowa donald i kolorowe picie w foliowej torebce. warszawski wolny rynek rozkwitał wówczas
na mocno nadgryzionym zębem czasu peerelowskim stadionie dziesięciolecia imienia manifestu lipcowego.
kochałam te weekendowe wyprawy, gdy razem z rodzicami przekraczaliśmy bramy polsko-ruskiego eldorado
pełnego skarbów i cudów. matka kupowała dezodoranty bac i 4×4, podrabiane kremy christiana diora
z szaleńczo modnymi podówczas liposomami oraz chińskie szlafroki z wyszytym na plecach smokiem.
tatko uzupełniał swe majsterkowiczowskie zasoby kompletem radzieckich narzędzi chirurgicznych z kliniki ilizarowa,
grzałkami z anihilatora oraz częściami kosmodromu bajkonur. ja i mój brat jaraliśmy się pirackimi kasetami magnetofonowymi,
ktore z czasem stały się płytami cd, grami nintendo i resztą cudów techniki.

na stadionie dało się kupić wszystko – od bluzki z cekinami i butów adidasa, przez lewy alkohol i papierosy bez akcyzy,
po fałszywe dokumenty, pierwiastki promieniotwórcze i broń maszynową. królowała mafia: rosyjska, wietnamska, ukraińska,
gruzińska, chińska, azerska, kazachska, uzbecka, białoruska i polska. na nic zdawały się naloty policji, przeszukania, aresztowania,
jeżdżenie walcem po srebrnych stosach płyt cd i komisyjne palenie nielegalnych papierosów.
handel kwitł, a ludzie żyli dostatnio. co prawda jarmark europa bardziej przypominał biedne przedmieścia prowincji yunnan,
ale nie bądźmy drobiazgowi. kochałam ten stadion.
żadne złote tarasy, arkadia ani inne blue city nie umywa się do tego panoptikum, do tej wielokulturowej mekki handlu detalicznego,
do tych sklepów bławatno-cynamonowych dla ubogich, do tego cudownego emporium pana magorium…
tym bardziej mi przykro, że lada chwila to wszystko zniknie.

w minioną niedzielę wybraliśmy się więc stadnie na ostatni spacer i ostatni obiad na stadionie.

krągłe piersi, płaskie brzuchy, jędrne uda. antyżylakowe rajstopy bezuciskowe. majty po pachy.
biustonosze w rozmiarze 95 G, pantalony z krempliny dla Janiny i kalesony z dzianiny dla jej chłopiny.

stadionowy catering: gotowanie jajek na parze, herbata bulgocząca w samowarze, dewolaje i w cieście mintaje.

zioło najlepsze w okolicy, po ktore zjeżdżają ziomy z całej stolicy.

hodowla psów rasowych na tekturze z 25-letnim doświadczeniem i legitymacją związku kynologicznego.

magiczno-ekstraordynaryjny wóz parnassusa i rozbryzg ektoplazmy fantastycznej na chodniku

tymczasem po zatłoczonych alejkach stadionu biegają z obłędem w oczach i wyborczą w dłoniach
młodzi adepci stołecznego „bywalstwa” i pytają o drogę WIECIE GDZIE.
no wiemy. pokazujemy, że przy gaciach trzeba skręcić w prawo i dalej prosto.

aż do wietnamskich barów, o których nagle przypomniały sobie media. rychło w czas.

ostatni weekend azjatyckich specjałów. za rok lub dwa pod koroną stadionu narodowego stanie tutaj mc donald. smacznego.

teraz mamy mnóstwo rodzajów naturalnego ryżu, zielonej herbaty, świeżych ziół i owoców, orientalnych przypraw i marynat.

za chwilę stanie tu pewnie dystrybutor z lanym piwem, buda z hod dogami oraz stoisko z szalikami i wuwuzelami

zamiast prawdziwego woka kupimy sobie czipsy

zamiast zieleniny i orientalnych przypraw – walniemy rozwodnionego browca z plastikowego kubka

zamiast sympatycznego wietnamczyka zachwalającego lampiony stanie tutaj mieciu z arusiem
rozprowadzający na lewo bilety albo wóz satelitarny eremefu z mydłkowatym reporterkiem sportowym

zamiast lepów na muchy i słodkiego zapachu liczi – zaszczane toi toie i trybuny z fruwającymi krzesłami

mieliśmy china-town. teraz będziemy mieli stadion, na którym nasi chłopcy przegrają sześć razy z rzędu z azerbejdżanem i reprezentacją seszeli.

zamiast – pardon – wyjebanego stadionu polskiej piłce nożnej przydałaby się raczej świetna kadra szkoleniowców i programy dla 6-latków

tymczasem wróćmy do specjałów kuchni wietnamskiej :> szczerze polecam – w każdy piątek świeża dostawa: soczyste, z chrupiącą skórką, poezja!

paweł lubi prażone i z boczkiem.

ewa lubi w sosie i z makaronem.

marta bez sosu, ale na pikantnie.

quentin lubi leciutko przysmażone – tak żeby jeszcze pełzały na języku, leciutko łaskocząc w podniebienie.

zazie nie może się doczekać i oczami wyobraźni ćwiartuje już soczyste odwłoki i czułki

nareszcie są! wielkie, dorodne i tłuste!

chodźcie do mnie, robaczki kochane!

walka o chrupkie chitynowe pancerzyki.

kompot z głowonogów i stułbi.

na jeden osobo-kompot przypada jedna kompoto-stułbia.

mmmmmm… słodka stułbio…

przywitaj się z państwem!

a na deser:   somnambuliczna ektoplazma, maź fantasmagoryczna i fluorescencyjny liszaj

a do tego:   krwiożercze nasiona rosiczki i sok z żuka

wszytsko tu pływa, bulgocze i dymi…

pulsuje i popiskuje ostatkiem sił…

jadowity derywat chlorofilu, szaleńczy szafran i modyfikowana genetycznie pikseloza

a tu szatańskie wymoczki ze smolistej tapioczki

yummy! yummy! there’s a party in my tummy!

oto słowiańskie dusze pod wpływem azjatyckiego szaleństwa kulinarnego.

w ten weekend jakoś tłoczno…

nagle wszyscy jedzą tutaj obiad.

tłok jak w smażalni w łebie!

fotoreporterzy, dziennikarze, radio i telewizja. dzień dobry, wita państwa tomasz lis znad talerza zupy pho.

– smakuje państwu? a proszę tak bardziej do kamery! i z uśmiechem!

ostatni dyżur gastronomiczny Lo Ka Ping.

– tak, już jesteśmy. siedzimy pomiędzy stanowiskiem tok-efem a nadajnikami mtv…

– a teraz niech pani chwyci tego robaka pałeczkami… o tak… i do ust! ammm… pięknie!

autochtoni tego regionu są chyba nieco zdezorientowani tym całym sajgonem :>

na szczęście mali jedzą w najlepsze :)

smacznego wszystkim! było naprawdę fajnie.

– musze juz zabrać te naczynia… zaraz przyjeżdżają buldożery, chciałabym jeszcze pozmywać…

– tu nic już nie ma! idźcie do domu!

———————————————————————–

jestem zła. jest mi źle. będę tęsknić. potrzebuję bazaru, targowiska, kolorowego jarmarku. na pożegnanie ze stadionem
kupuję złotą torebkę. będzie mi brakowało skarpetek za 3 złote, plastikowych spinek, złotych bucików i srebrnych bluzek z kosmosu,
których i tak nigdy bym nie założyła. uwielbiam cekiny, pióra i świecidełka,
kuriozalne durnostojki i osobliwe obiekty o nieznanym, acz frapującym, przeznaczeniu.
kocham tandetę, grubą przesadę i almodovarowskie rozbuchanie.

podejrzewam, że gdybym urodziła się chłopcem, nie potrafiłabym oprzeć się pokusie i zostałabym draq queen.
szczęśliwie jako kobieta mogę pozwolić sobie na luksus praktycznego minimalizmu
ze świadomością, że wystarczy jeden gest,
a cały ten wulkan tiuli, koronek i pazłotka
wystrzeli mi niczym fontanna z natapirowanej koafiury.

 

 

 

 

 

komentarze ze starego bloga zazie-dans-le-metro.blog.pl

 

 

 

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x