początek marca to czas słuchania smutnych piosenek i lekkiego niedowierzania,
że oto w jednym kawałku udało nam się przetrwać zimę. teraz już z górki,
byle do wiosny, truchtem, przez brudne ulice i organiczne resztki minionego sezonu.
biegnę, przystając co chwilę. czekam, nasłuchuję.
z małego skrawka ziemi gdzieś pomiędzy turcją, armenią, azerbejdżanem a rosją
nie dochodzą do mnie żadne wieści, ani słowa, żadnego znaku. nic.
ze strachu o K. bolą mnie czasem wnętrzności. chciałabym, żeby ktoś obiecał mi,
że nie będzie wojny. jest jeszcze parę spraw, które mnie niepokoją,
znacznie bliżej niż gruzja. na przykład codzienność. obecność.
pamiętam, że w liceum, kiedy uczyłam się historii do pisemnej matury,
miałam w zwyczaju przywiązywać się do krzesła długim wełnianym szalikiem,
ażeby wysiedzieć na nim dłużej niż godzinę, tu i teraz. teraz i zawsze.
co z tego, kiedy siedząc i gapiąc się w książkę,
dryfowałam w wyobraźni coraz dalej i dalej, coraz śmielej i coraz bezczelniej.
i tak do dzisiaj – przez większość czasu – myślami jestem gdzie indziej.
nawet wtedy, gdy sadzę martwe drzewa i przybijam plastikową trawę gwoździami do stołu.
mogłabym przywiązać się czymkolwiek. i tak ucieknę.
Nie będzie wojny. Wojna jest głównie w tv. Z przerwą na reklamy ;(
spoko, nie będzie żadnej wojny, poza medialną. może parę pokazówek, parę szafocików dla usadzenia maluczkich i tyle.
albowiem TAKA wojna byłaby wojną ostatnia dla ludzkości; także dla tych, którzy ja wszczynają. wiec ten tego. dobrze będzie.
Run, Olga, run
:***