siedząc w ciasnym kokonie własnej głowy, nie wykazuje się jakiejś szczególnej chęci na rozmaite formy życia stadnego.
usiłując jednak wyjść poza windokrąg urojonych postaci z materii nieożywionej i ich pokrętnych życiorysów,
bywa, że się człowiek zagalopuje w rozpaczliwie wskrzeszanym entuzjazmie i nieopatrznie rzuci hasłem: „juu-huu, piknik na trawie!”,
którym praktycznie od razu dostaje rykoszetem w łeb. no więc piknik. na trawie. ojezu.
z braku lepszych lokalizacji lądujemy pod mostem.
mostem łazienkowskim, który jest absolutnie piękny w swojej banalnej konstrukcji i stuka do mnie porozumiewawczo…
dziewczęta rozkładają grille, wyjmują marynaty, mięsiwa, warzywa w sosach i alkohole
Quentin ma wyjebane i cieszy się słoneczna aurą, pozwalając otoczeniu wielbić swe skończenie idealne jestestwo…
Pelażja – jako jedyny mops w zasięgu wzroku – przeżywa lekki dysonans poznawczy…
instrukcja montażu grilla – niby oczywistość, a tyle możliwości, tyle interpretacji, tyle dróg prowadzących na manowce dekonstrukcjonizmu
tymczasem Pelażja jest o krok od zanurzenia paszczy w słodkim nektarze szklarniowych truskawek z krajów Beneluxu
dziewczęta, otarłszy pot z czoła po owocnych próbach rozpalenia grilla, pilnują paleniska niczym westalki,
wspomagając się nikotyną i substancjami smolistymi
zaś moja najpiękniejsza Syd macha w powietrzu rękoma i pociągając za sznurki, próbuje nawigować niejakim Edmundem…
niestety Edmund nie jest skory do współpracy:
ale nie martwcie się! kto da radę, jak nie Syd? ;)
oto szum rzeki, podmuchy wiatru kołyszące wysoką trawą, pobekiwanie mopsa, dyskretnie ulatujące z butelki bąbelki…
wodzę wzrokiem, prześlizgując się po twarzach zgromadzonych. mam ochotę na cydr lubelski. na piwo. na cokolwiek.
niestety z alkoholem muszę poczekać jeszcze 15 kilogramów.
tymczasem reszta upaja się słońcem, upija się cydrem, piwem i resztą zakazanych produktów gorzelniczych
– Joli joli joili lilili ihoooooooooooooooooooooooo! – jodłuje Pe.
Quentin ma wyjebane. po prostu jest.
oczywiście jamnik w pozie surykatki robi furorę, ale pragnę zwrócić państwa uwagę na bohatera dalekiego planu,
który, przykucnąwszy sobie za grillem, opiernicza szesnastą porcję warzyw, odmawiając mi przy tym dokładki.
ciężko być na diecie oraz wśród ludzi.
takie tam, Sydowe opierniczanie truskawek. ja zaś pociągam z butelki łyk kranówy.
to be with others
the need to be with others
for just a couple hours
jestem z ludźmi i to jest fajne.
ale i tak odlatuję myślami. gdzie indziej.
Syd nie odpuszcza Edmundowi. za wszelką cenę chce nauczyć go latać, tak jak mnie próbuje nauczyć, że można normalnie chodzić po ziemi.
co zresztą jest ekstra.
o, jak widzę coś takiego na niebie, to zawsze sobie myślę: – o, Bóg.
kocham siły natury, ale moja miłość do stali i żelazobetonu jest równie silna.
tak więc niebo i żelazobeton. ot, piękno.
Też sobie zawsze myślę „o, Bóg”, jak widzę coś takiego na niebie :)
dziewiąta fotka od góry… zajebista…niezłe filtry
Jakas Ty cudownie malutka sie zrobila :-)
Edmund jest bardzo fotogeniczny:)
Boskie i bosssko….
<3
ekstra :-) :-*