pierwszego dnia kalendarzowej jesieni – w przedzień tej prawdziwej, astronomicznej –
obudziłam się po czterech godzinach snu, pełna osobliwego oczekiwania.
na co? bogini raczy wiedzieć. ja raczej nie.
w poszarzałym powietrzu unosiło się równie zagadkowe nie-wiadomo-co,
a napęczniałe wilgocią molekuły września obsiadały mnie jak muchy. albo głodne duchy.
tymczasem stałam na balkonie w samych majtkach i robiłam zdjęcie mojemu drzewu
o imieniu Kasztrapek. jest dobrze, jest naprawdę w porządku, nic po mnie nie widać.
there’s a quiet storm
and it never felt like this before.
there’s a quiet storm –
and I think it’s you
lubię takie zapiski.
a rasa drzewa to kasztan? jeśli tak, to dziwny jakiś.