TAI CHI !
czyli:
O tym jak Zazie i Syd próbowały zgłębić arkana wschodnich sztuk walki oraz posiąść tajemną wiedzę o krążeniu życiodajnej energii qi
pojechałyśmy na Mazury, niczego nie przeczuwając…
choć właściwie – jadąc na obóz treningowy wschodnich sztuk walki, należało się właśnie tego spodziewać ;)
wymęczone warszawskimi upałami i ciśnieniem ostatnich wydarzeń, łaknęłyśmy łagodnego wypoczynku
już po drodze syciłyśmy oczy niezwykłymi okazami polskich pereł architektury wiejskiej
estetyczno-turystyczne combo przyprawiające o zawrót głowy!
a potem już tylko zieleń…
coraz głębiej w las
coraz dalej od wszystkiego
do samego Waplewa i naszego domku o wdzięcznej nazwie Szarotka
wody jeziora Maróz są koloru morsko-zielonego
a dokładniej malachitowego. i są piękne. oraz mieszka w nich sum-mutant albo węgorz-monster.
w samym ośrodku jest bardzo wczasowo.
ostatni raz na wczasach byłam w 1982. z Babcią i dziadkiem. w Łebie.
w pewnym wieku człowiek po prostu dojrzewa do tego, by stać się wczasowiczem ;)
no więc, słuchajcie, treningi:
nigdy wcześniej nie ćwiczyłam, nie miałam styczności, a tu proszę… ekhm: większość naszej obozowej grupy to instruktorzy tai chi, utytułowani na międzynarodowych mistrzostwach zawodnicy oraz pasjonaci ćwiczący od 20 lat z mieczami i wachlarzami pod okiem mistrza Zhanga
ruszają się tak jak gdyby płynęli w powietrzu…
panowie ćwiczą intensywnie przed wrześniowymi zawodami w Pekinie
podobno takim wachlarzem można spuścić delikwentowi niezły wp**dol ;)
no i my – grupa początkująca – pod skrzydłami anielsko cierpliwej i perfekcyjnie dokładnej Doroty
coś pomiędzy baletem a jazdą figurową na lodzie
mistrz pierwszego planu: rozczesywanie grzywy dzikiego konia, falowanie dłońmi w chmurach, biały żuraw rozpościera skrzydła…
powiem tak: tai chi jest wspaniałe i piękne, serio, ale ja niestety jestem pokraką oraz mam zaburzenia koordynacji ruchów. to, co Syd łapała w mig, mi owszem, obijało się o uszy, ale jak grochem o ścianę… przez pierwsze kilka treningów machałam odnóżami we wszystkich możliwych kierunkach, idealnie odwrotnych od reszty grupy, a potem dałam za wygraną… nie miałam siły mierzyć się z własną pokracznością; nie miałam cierpliwości do własnego ciała, które nie chciało mnie słuchać…
natomiast mopsy były bardzo z siebie zadowolone…
wiadomo: trawa, piłeczka, zapasy i turlanie
patrząc na Kumoka, który nigdy ale to nigdy się nie poddaje…
obiecałam sobie, że z tai chi spróbuję jeszcze raz. na spokojnie.
zwłaszcza, że mamy niemal pod domem najlepszą szkołę wschodnich sztuk walki w mieście ;)
może więc pokraka da sobie jeszcze jedną szansę… ;)
Syd jest w tai chi piękna, spokojna i pełna gracji. jak zresztą we wszystkim.
ja od razu się miotam, ciskam i najchętniej kopnęłabym samą siebie w głowę. gdybym tylko umiała.
ale i tak było mi dobrze. wiele spraw przemyślałam sobie na spokojnie…
dowiedziałam się kilku ważnych rzeczy, podjęłam parę decyzji, doładowałam akumulatory…
wykreśliłam część pozycji z mojej „osobistej listy spraw życiowo ważnych”
poddawałam się cudownie energetyzującemu i leczniczemu masażowi meridianowemu w wykonaniu Kasi (uwaga! Rzeszów i okolice! macie u siebie prawdziwy skarb – Kasię z gabinetu Tradycyjnej Medycyny Chińskiej „Lan Long” (klik!) – polecam z czystym sercem i sumieniem! www.lanlong.rzeszow.pl
właściwie całe mijające lato stało pod znakiem pobudzania naszej życiowej energii „qi”, oczyszczania czasoprzestrzeni i odkrywania nowych wymiarów naszego życia
jakkolwiek to brzmi – bardzo tego potrzebuję
i mam nadzieję, że powstanę w końcu z tego depresyjnego letargu
i ruszę ku życiu. zwykłemu codziennemu życiu.
bez wikłania się w niepotrzebne myśli
bez międzyludzkiego gmatwania relacji
bez tracenia czasu i sił na rzeczy kompletnie nieistotne
chroniąc siebie nawzajem i wszystko to, co mamy
kąpałyśmy się w jeziorze. opiłam się zielonej wody.
starałam się nie myśleć
a jedynie być – tu i teraz.
tam i wtedy.
uczę się spokoju.
mimo wszystko.
tłumaczę sobie, że innego życia nie będzie.
tylko to. moje.
zamek w Nidzicy. pod zamkiem jest restauracja „Biała”, gdzie dają dobre domowe obiady za mało monet.
Syd wykonuje skok imienia Anki Ochocianki ;)
pomnik komtura z okresu wczesnego neo-quasi-irracjonalizmu
zachwyca nas swoją… wymową.
łapię sieć, która w Waplewie jest rzadkością ;)
bardzo malowniczo. oraz można kupić sobie szablę z plastiku na straganie.
jest sierpień roku 2015. ciepło, ale bez przesady. jest dobrze.
trzaskamy słitfocię!
i jeszcze jedną! ;)
fotografuję drzewa.
Syd fotografuje mnie.
i nagle docierają do nas bardzo słabe wieści z Warszawy. okazuje się, że nasze ostatnie „koło ratunkowe” ma za małą wyporność, żeby unosić nas przez kolejne miesiące na powierzchni wzburzonego oceanu… z polskiego na nasze: sprzedaż mieszkania zakończyła się fiaskiem, kupujący nie dostali kredytu, możemy zapomnieć o spłacie naszych bieżących długów oraz częściowej spłacie hipoteki. także ten… plany były, ale się zmieniły. znów jesteśmy w punkcie wyjścia, czyli dokładnie w głębokiej czarnej dupie.
podejmujemy decyzję o natychmiastowym powrocie do Warszawy
celem ogarnięcia tego pobojowiska, które przez ostatnie miesiące szarpało nam nerwy…
miał być spokój, ale go nie będzie.
no i co zrobić? nic. żyć.
mamo! mamo! mamo! na jooonczkiii!
no i siedzi na „jonczkach” i kolankach ta córunia mamusina
a tymczasem Miszur drze się jak opętana spod stołu
zaraz zjemy domowy polski obiad
i pojedziemy ku zachodzącemu słońcu
żeby stawić czoła tej naszej przygodowej codzienności.
a w skrzynce na listy czekało już na mnie „ponaglenie do zapłaty z propozycją ugody” oraz tajemnicze awizo, od którego dostałam wysypki z nerwów. jeśli to pismo z ZUS’u to nie ręczę za siebie.
Jesuuu jakie cudne wakacje, szkoda tylko, że z niehappy endem, ale trzymam kciuki za same dobre dni :*
Trzymam kciuki za przyszłość
Syd ma piękne, spokojne oczy na tych zdjęciach. I spokój na buzi :-). Chyba wyjazd trochę Wam pomógł, oby. Pozdrawiam z podobnej dziury decyzyjno-bytowej, siedząc na spakowanych walizkach, tuz przed krokiem w dal…
Zainspirowałaś mnie :) Właśnie poszukałam szkoły tai chi w Krakowie – piękny plan na jesień / zimę :)
Zdradzisz co to za szkoła/obóz? :) Wygląda o niebo lepiej niż treningi z wachlarzem na które kiedyś chodziłam.