przepraszam, ale muszę, po prostu muszę się wyżalić.
jestem zmęczona, znużona i zrezygnowana.
powoli zaczyna brakować mi sił do tego ciągłego utrzymywania-się-na-powierzchni.
czuję, jak moje ciało robi się coraz cięższe.
chce mi się płakać i tłuc głową w klawiaturę.
nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam na wakacjach.
chyba na studiach. po drugim roku.
ja nie proszę o dwa miesiące.
ja chcę tydzień.
z głową w trawie i świadomością, że nie muszę nic robić, że nie goni mnie żaden dedlajn,
że nie czeka żaden dyżur, że mogę spać, do której chcę, bez poczucia winy.
że z niczego przed nikim nie muszę się rozliczać.
tylko tydzień.
żebym mogła sobie uciec i przez chwilę nie-być.
a potem – obiecuję – wrócę tutaj i będę w te i wew te
jak w fabryce.
no dobra, naleję sobie kokakoli i nie będę już więcej marudzić.
pobudka o piątej?
no hay problema.