dziś nasze małe, prywatne święto. minął rok, a ja
spokorniałam, wyciszyłam się i uspokoiłam.
czuję się bezpiecznie.
wiem, że mnie nie odtrącisz, nie odwrócisz się, nie zranisz.
nie sądziłam, że tak wiele sie przy tobie nauczę.
nie biegam już w te i wewte, nie wiadomo po co i za czym.
nie rozbijam się o ściany i nie gryzę palców do krwi.
moje granice są jasne i wyraźne.
wiem, gdzię kończą się inni, a zaczynam ja.
przestałam bawić się w międzyludzkie gry i ufać pozorom.
mam spokój, mam czas, mam przestrzeń.
nie muszę się ukrywać. mogę mówić o tym, co dla mnie ważne.
mogę mieć przyjaciół, mogę być z bliskimi,
pić z nimi wino i jeździć na południe.
ktoś mi ufa i wierzy we mnie.
nareszcie nie jestem „złym człowiekiem”.
nauczyłam się normalnie żyć. pracuję, piszę, mam swoje miejsce.
nie boję się już tego miasta. mogę tu zostać. chcę tu zostać. z Tobą.
choć czasem złoszczę się, że zamiast skrzydeł mam spadochron.
ale dzięki temu zagoiło się większośc ran, które z upodobaniem rozdrapywałam
przez te wszystkie miesiące miesiące gwałtownych wzlotów i bolesnych upadków.
ale może na spadochronie też da się latać?