zimno.


nie spałam do czwartej nad ranem, bo tak.
jakieś złe we mnie weszło i nie puszczało.
ale w końcu chyba zasnęło, więc i ja mogłam.
teraz jest dzień. wielka, biała chmura zahacza o mój balkon.
zimno mam w tym moim pudełku.
jasne, że w listopadzie nie powinnam zakręcać kaloryferów.
ale suche powietrze to niezbyt dobry klimat dla prawie 20-letniej paproci,
która nie może dojść do siebie po ostatnim przesadzaniu.
więc zakręcam ciepło. dogrzewam się za to hektolitrami herbaty.
słucham morrisseya. powinnam pisać, bo terminy się zbliżają. ale nie mogę.
bo mam dylemat. w sumie nic nowego.
czy ja kiedyś mogłabym nie mieć wewnętrznych rozterek? wątpię.
przecież jestem córką swojej matki, wnuczką swojej babci i dalej, przez pokolenia.

aż na Krym.apdejt:
w sypialni wyszło słońce.
błyskawicznie wdrapałam się na drabinę.
tuląc do piersi wielką donicę, zaniosłam paproć do światła.
wiem, że nie lubi spacerować, ale niech sobie chociaż po-fotosyntetyzuje.
o tej porze roku energia słoneczna to towar deficytowy.
zaraz zacznę pisać, przysięgam.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x