w Świątyni Złotych Tarasów

O kulcie supermarketów i niedzielnych pielgrzymkach do miejsc uświęconych handlem detalicznym
powiedziano i napisano już chyba wszystko.

Począwszy od statystycznych analiz postaw konsumenckich, przez socjologiczne raporty na temat popytu i podaży,
a baudrillardowskiej wizji simulacrum skończywszy – tak czy inaczej: „sópermarket rzondzi” i basta!

Wiem co mówię, bo niejeden raz popychałam metalowy wózeczek wypełnionypo brzegi super-promocjami,
fajansowymi kubkami na wagę i sześciopakami w stylu „szampon-płyn do mycia szyb-dżem wiśniowy-mop na drążku”,
z którymi potem nie wiedziałam, co począć, a kupiłam – bo „a nuż się kiedyś przyda”.

Ech, wiadomo, że jak pospólstwo wbiegnie między regały,to pakuje do wora ile wlezie.
To już standard supermarketowy, któremu ulegam za każdym razem.

I chyba dlatego właśnie spece od marketingu (i magicznych sztuktowarzyszących) postanowili wylansować nową jakość, 
a mianowicie ekskluzywne galerie handlowe. Tam po prostu nie wypada tachać foliowych toreb 
wypełnionych puszkami paprykarza szczecińskiego i sprayu na karaluchy
oraz podwójnej zgrzewki papieru toaletowego z gratisem 
w postaci podpałki do grilla.
O nie!

Po ekskluzywnej galerii handlowej poruszamy się z gracją, najlepiej krokiem paradno-tanecznym, 
stukając wysokimi obcasami i roztaczając wokół zapach najnowszego Diora z limitowanej edycji. 
Ręce mamy zajęte poprawianiem fryzury, macaniem jedwabnych apaszek
albo wymachiwaniem eleganckimi torebeczkami 
z logo”Peek & Cloppenburg”, „Almi Decor” czy „Zara”.Dobra, nie będę już wylewać z siebie tej proletariackiej żółci
(podszytej zapewne głębokimi kompleksami i brakiem otwartości na nowe „tryndy”).

Powiem tylko jedno – uśmiałam się srodze wczorajszego wieczora, 
kiedy to czas oczekiwania na autobus z Dworca Centralnego
umiliłam sobie krótką przebieżką po Złotych Tarasach – 
ostatnim krzykumodnej stolycy (mam nadzieję, że to nie „łabędzi śpiew”). 

No i wyobraźcie sobie, że nagle oczom moim ukazała się scena we wnętrzu:
szampan, kawior i ostrygi na tle supermarketu pełnego drucianych koszyków na kółkach..
Wyfiokowane panie i tafty do ziemi, nażelowani panowie i buty z krokodylej skóry.
Prawie usiadłam z wrażenia.

Oczywiście podejść bliżej nie mogłam, albowiem nie jestem na tyle dżezi, 
by otrzymać zaproszenie na ten supermarketowy raucik. 
Ale – jak się okazuje – lansować można się dosłownie wszędzie.
Ciekawie kiedy lans i bauns trafi na mój osiedlowy bazarek? 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x