O kulcie supermarketów i niedzielnych pielgrzymkach do miejsc uświęconych handlem detalicznym
powiedziano i napisano już chyba wszystko.
Począwszy od statystycznych analiz postaw konsumenckich, przez socjologiczne raporty na temat popytu i podaży,
a baudrillardowskiej wizji simulacrum skończywszy – tak czy inaczej: „sópermarket rzondzi” i basta!
Wiem co mówię, bo niejeden raz popychałam metalowy wózeczek wypełnionypo brzegi super-promocjami,
fajansowymi kubkami na wagę i sześciopakami w stylu „szampon-płyn do mycia szyb-dżem wiśniowy-mop na drążku”,
z którymi potem nie wiedziałam, co począć, a kupiłam – bo „a nuż się kiedyś przyda”.
I chyba dlatego właśnie spece od marketingu (i magicznych sztuktowarzyszących) postanowili wylansować nową jakość,
oraz podwójnej zgrzewki papieru toaletowego z gratisem w postaci podpałki do grilla.
O nie!
Po ekskluzywnej galerii handlowej poruszamy się z gracją, najlepiej krokiem paradno-tanecznym,
albo wymachiwaniem eleganckimi torebeczkami
(podszytej zapewne głębokimi kompleksami i brakiem otwartości na nowe „tryndy”).
Powiem tylko jedno – uśmiałam się srodze wczorajszego wieczora,
umiliłam sobie krótką przebieżką po Złotych Tarasach –
No i wyobraźcie sobie, że nagle oczom moim ukazała się scena we wnętrzu:
Oczywiście podejść bliżej nie mogłam, albowiem nie jestem na tyle dżezi,