popołudnie żywych trupów

czasem tak bywa, że czuję coś przez skórę. po karku przebiegają mi ciarki i spinają się mięśnie.
powietrze robi się duszne i ciężkie, a barwy blakną o kilka tonów. staję się nerwowa i czujna.
coś gdzieś się czai i zatacza wokół mnie coraz ciaśniejsze kręgi. aż w końcu zjawia się tak po prostu,
zuchwale w swej pospolitości i rozbrajającej banalności. jak ciało pozbawione wnętrzności,
wydrążone z uczuć, wyłyżeczkowane z właściwości charakteru i przymiotów ducha.

nie poczułam nic. nie byłam nawet specjalnie zdziwiona.
może najwyżej faktem, że tak po prostu idziesz sobie ulicą.
spojrzałam ci prosto w oczy. nie wyrażały niczego.
dwie dziury w pustym, spróchniałym od środka pniu.

jesteś dla mnie trupem.
bez jakiejkolwiek szansy na zmartwychwstanie.

[za mocno? nie sądzę.]
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x