czasem tak bywa, że czuję coś przez skórę. po karku przebiegają mi ciarki i spinają się mięśnie.
powietrze robi się duszne i ciężkie, a barwy blakną o kilka tonów. staję się nerwowa i czujna.
coś gdzieś się czai i zatacza wokół mnie coraz ciaśniejsze kręgi. aż w końcu zjawia się tak po prostu,
zuchwale w swej pospolitości i rozbrajającej banalności. jak ciało pozbawione wnętrzności,
wydrążone z uczuć, wyłyżeczkowane z właściwości charakteru i przymiotów ducha.
nie poczułam nic. nie byłam nawet specjalnie zdziwiona.
może najwyżej faktem, że tak po prostu idziesz sobie ulicą.
spojrzałam ci prosto w oczy. nie wyrażały niczego.
dwie dziury w pustym, spróchniałym od środka pniu.
jesteś dla mnie trupem.
bez jakiejkolwiek szansy na zmartwychwstanie.