korzystając z okazji, chciałabym tutaj pozdrowić wszystkich przyjaciół, znajomych i sąsiadów,
a tak naprawdę powiedzieć Wam, dlaczego tak uwielbiam PRZETWORY.
i zamiast rozpisywać się głupio i nieozdobnie, zacytuję mój ukochany „Traktat o manekinach” Schulza:
(uwaga, będzie długo i ozdobnie)
„Materii dana jest nieskończona płodność, niewyczerpana moc życiowa i zarazem uwodna siła pokusy,
która nas nęci do formowania. W głębi materii kształtują się niewyraźne uśmiechy, zawiązują się napięcia,
zgęszczają się próby kształtów. Cała materia faluje od nieskończonych możliwości,
które przez nią przechodzą mdłymi dreszczami. Czekając na ożywcze tchnienie ducha,
przelewa się ona w sobie bez końca, kusi tysiącem słodkich okrąglizn i miękkości,
które z siebie w ślepych rojeniach wymajacza.
Pozbawiona własnej inicjatywy, lubieżnie podatna, po kobiecemu plastyczna, uległa wobec wszystkich impulsów –
stanowi ona teren wyjęty spod prawa, otwarty dla wszelkiego rodzaju szarlatanerii i dyletantyzmów,
domenę wszelkich nadużyć i wątpliwych manipulacji demiurgicznych.
Materia jest najbierniejszą i najbezbronniejszą istotą w kosmosie.
Każdy może ją ugniatać, formować, każdemu jest posłuszna.
Wszystkie organizacje materii są nietrwałe i luźne, łatwe do uwstecznienia i rozwiązania.
Nie ma żadnego zła w redukcji życia do form innych i nowych.
Zabójstwo nie jest grzechem. Jest ono nieraz koniecznym gwałtem wobec opornych i skostniałych form bytu,
które przestały być zajmujące. W interesie ciekawego i ważnego eksperymentu może ono nawet stanowić zasługę.
Tu jest punkt wyjścia dla nowej apologii sadyzmu.
Nie ma materii martwej […] martwota jest jedynie pozorem, za którym ukrywają się nieznane formy życia.
Skala tych form jest nieskończona, a odcienie i niuanse niewyczerpane.
Demiurgos był w posiadaniu ważnych i ciekawych recept twórczych.
Dzięki nim stworzył on mnogość rodzajów, odnawiających się własną siłą.
Nie wiadomo, czy recepty te kiedykolwiek zostaną zrekonstruowane.
Ale jest to niepotrzebne, gdyż jeśliby nawet te klasyczne metody kreacji okazały się raz na zawsze niedostępne,
pozostają pewne metody illegalne, cały bezmiar metod heretyckich i występnych.
– Zbyt długo żyliśmy pod terrorem niedościgłej doskonałości Demiurga – mówił mój ojciec –
zbyt długo doskonałość jego tworu paraliżowała naszą własną twórczość. Nie chcemy z nim konkurować.
Nie mamy ambicji mu dorównać. Chcemy być twórcami we własnej, niższej sferze,
pragniemy dla siebie twórczości, pragniemy rozkoszy twórczej, pragniemy – jednym słowem – demiurgii.
[…]
Lecz ojciec mój rozwinął tymczasem program tej wtórej demiurgii, obraz tej drugiej generacji stworzeń,
która stanąć miała w otwartej opozycji do panującej epoki.
– Nie zależy nam – mówił on – na tworach o długim oddechu, na istotach na daleką metę.
Nasze kreatury nie będą bohaterami romansów w wielu tomach.
Ich role będą krótkie, lapidarne, ich charaktery – bez dalszych planów.
Często dla jednego gestu, dla jednego słowa podejmiemy się trudu powołania ich do życia na tę jedną chwilę.
Przyznajemy otwarcie: nie będziemy kładli nacisku na trwałość ani solidność wykonania,
twory nasze będą jak gdyby prowizoryczne, na jeden raz zrobione.
Jeśli będą to ludzie, to damy im na przykład tylko jedną stronę twarzy, jedną rękę, jedną nogę,
tę mianowicie, która im będzie w ich roli potrzebna. Byłoby pedanterią troszczyć się o ich drugą,
nie wchodzącą w grę nogę. Z tyłu mogą być po prostu zaszyte płótnem lub pobielone.
Naszą ambicję pokładać będziemy w tej dumnej dewizie: dla każdego gestu inny aktor.
Do obsługi każdego słowa, każdego czynu powołamy do życia innego człowieka.
Taki jest nasz smak, to będzie świat według naszego gustu.
Demiurgos kochał się w wytrawnych, doskonałych i skomplikowanych materiałach,
my dajemy pierwszeństwo tandecie. Po prostu porywa nas, zachwyca taniość, lichota, tandetność materiału.
Czy rozumiecie – pytał mój ojciec – głęboki sens tej słabości, tej pasji do pstrej bibułki, do papier mâché , do lakowej farby, do kłaków i trociny?
To jest – mówił z bolesnym uśmiechem – nasza miłość do materii jako takiej, do jej puszystości i porowatości, do jej jedynej, mistycznej konsystencji.
Demiurgos, ten wielki mistrz i artysta, czyni ją niewidzialną, każe jej zniknąć pod grą życia.
My, przeciwnie, kochamy jej zgrzyt, jej oporność, jej pałubiastą niezgrabność.
Lubimy pod każdym gestem, pod każdym ruchem widzieć jej ociężały wysiłek, jej bezwład, jej słodką niedźwiedziowatość.”
a może jeszcze kieliszeczek? na drugą nóżkę! – czyli lampa kurtuazyjnie nieodmowna
znając mnie, pewnie zamiast siedzieć na kuchennym krześle – stałabym z kanapką w ręku i podziwiała wzorki
nieśmiertelne lampy ze wszystkiego. świeci zwykle żarówka, reszta jest przeważnie czymkolwiek.
i w końcu po tylu latach wzdychania, oglądania i tęsknego przyczajania się…. – KUPIŁAM! MAM! WŁASNĄ! MOJĄ! WYMARZONĄ! :)))