nie zasłaniam się tym, że choruję. ale też nie ukrywam, że nie jest mi łatwo.
nie, to się nigdy nie skończy. przestałam już wierzyć w cuda.
oczywiście, że z medycznego punktu widzenia, ani ADD ani depresja nie jest chorobą śmiertelną.
oczywiście, że się cieszę, mając dwie zdrowe nogi i dwie zdrowe ręce.
jasne, że powinnam zebrać dupę w troki i wziąć się do roboty, najlepiej takiej w korpo,
żebym nie miała czasu na myślenie o głupotach. plus wolontariat, żebym przestała myśleć o sobie.
sposobów jest mnóstwo. każdy z nich wypróbowałam przynajmniej raz.
każdego dnia mozolnie wyłażę na powierzchnię, krok po kroku, z największą ostrożnością,
żeby się nie spierdolić w dół.
co teraz? co dzisiaj?
co jeszcze mogę zrobić, żeby utrzymać się w pionie choć godzinę dłużej?
żeby płynąć tak jak wszyscy albo przynajmniej nie utonąć.
mnie lepiej ostatnio, czego I Tobie życzę…
popatrz w twarz krolikowi ;)
x
Może… może Frankl by Ci pomógł?
Victor Frankl?
Mówię Ci – ekstremalny facet, a jego książki – jak dla mnie – rewelacja.
Spróbuj, Zazie. Poczytaj. Wierzę, że mogą pomóc.
Tak na zawsze, na dobre i na złe.
Mądry facet, mówię Ci.
Spróbuj.
Pozdrawiam ciepło:*
a terapia szokowa? mysle o jakimś ekstremalnym wyczynie, po którym będziesz dziekować, że w ogóle udało ci sie przeżyć i juz nic nie będzie ci straszne. np. samotna podróż po Meksyku czy cóś.
żarcik taki, ale nie do końca…