strona główna > codziennik > PSYCHE || mopsy > kumok > miszur > czuczu
Pracowałam dziś już chyba trzecią noc z rzędu i – nie wiem, może z przemęczenia – ale co chwilę dopadało mnie poczucie totalnej beznadziei, a zarazem szoku, że Jej już nie ma…
To nie mija. Nie cichnie ani na chwilę. Po prostu coraz lepiej umiem to maskować za dnia, przed ludźmi. Nocą i w samotności – nic mnie nie chroni przed tym bolesnym ciosem w brzuch, strzałem w pysk, nożem w plecy i raną w sercu.
🖤 Jest sobota, 18 grudnia, 05:47 🖤
Kumok, pomóż mi, proszę Cię, pomóż mi…
Tak bardzo chcę do mojego pieska…
Oraz:
Nie, nie rozumiem, dlaczego żałobę należy przeżywać dyskretnie i po cichutku. Kurwa, dyskretnie i po cichutku to można puścić bąka w restauracji. A nie opłakać koniec świata.
Ja po prostu jestem starą wiejską babą, która siada na ławce przed domem, tuż przy drodze i gorzko zawodzi – zawsze wdzięczna, gdy dosiądzie się do niej jakaś litościwa kuma i westchnie, że takie jest życie… że wszyscy umrzemy… że wszystko będzie dobrze, że można płakać, ale potem trzeba wstać i iść robić, żyć, dzień po dniu…
Nie ma nic złego w czuciu się źle. Ani w przyznaniu się do tego. Ani w publicznym epatowaniu brzydotą, smutkiem i bezradnością. To też jest życie. Każdy to przerabiał. Każdy.
Tymczasem to radosne szaleństwo projektowania świątecznych kartek w korporacjach, choinki na wystawach, girlandy lampek na ulicach i pytania rodziny „o której przyjedziecie w wigilię?” – sprawiają, że można czuć się jeszcze gorzej.
A skoro można, to dlaczego nie.
Męczy mnie ta nieznośna pozytywność, wszechobecny mindfulness, uporczywie praktykowana wdzięczność, pierdolone manifestowanie chuj wie czego i jebane zaklinanie rzeczywistości.
Przecież czasem po prostu bywa źle. Bardzo źle. Dlaczego mam się z tym szarpać i wypierać, zamiast po prostu to przeżyć? Deal with it. Przecież to mija. A potem znów jest zwyczajnie.
strona główna > codziennik > mopsy > kumok > miszur > czuczu
Obserwuj Mopsiki Zazie: