❤️ Małe Czuczu ❤️

strona główna > codziennik > mopsy  > kumokmiszur > czuczu

 

 

Myślę sobie, że Źródło szczęścia okazuje się niewyczerpane i hojne – nie tylko dla tego, który ma odwagę z niego zaczerpnąć…

Ale też dla tego, który nie mając odwagi, prowadzony jest tam za rękę przez swojego Przyjaciela, którzy wierzy za nich oboje i widzi dalej, poza horyzont…

Dzisiaj cała jestem wdzięcznością, radością i nadzieją.

Dzisiaj czuję, że nad moją Czarną Dziurą, którą sama sobie wykopałam, niespodziewanie zaświeciło Słońce.

Jadę z Przyjaciółką – cudowną sprawczynią tego całego zamieszania – po moje Małe Czuczu

 


Przez całą drogą do Nakła nad Notecią miesza się we mnie nadzieja z obawą, radość z poczuciem winy, wdzięczność na przemian z myślami, że „nie zasługuję”… Pozwalam żeby te myśli i emocje po prostu przeze mnie przepływały, jak krajobraz za szybą samochodu. Tak jest przecież zawsze i zazwyczaj miesza się we mnie wszystko ze wszystkim.

Nie chcę jednak odczuwać poczucia winy: że za szybko, że szargam pamięć o Kumoku…

– I co? Pół roku i koniec żałoby? – spytała Dziewczyna, która przez kilka ostatnich miesięcy towarzyszyła mi w smutku. Nie znałam jej osobiście, była Czytelniczką bloga Zazie, ale bardzo mnie wspierała po odejściu Kumoka, za co byłam jej niesamowicie wdzięczna – Na twoim miejscu nie byłabym w stanie… Już nigdy nie chciałabym mieć innego psa… No ale to ja…  Ty rób jak uważasz – mówiła, a ja robiłam się coraz mniejsza i mniejsza, coraz bardziej zawstydzona swoją małodusznością i zdegustowana tym, jak szybko gotowa byłam „zdradzić” moją największą Miłość.

– Tak świetnie znasz się na mopsach, przerobiłaś z Kumokiem wszelkie możliwe choroby, byłabyś idealną opiekunką dla mopsika w potrzebie! Wiesz, odratowanego z pseudohodowli, wymagającego szczególnej opieki – przekonywała mnie inna Znajoma, zdziwiona na wieść o szczeniaczku.

– Ale ja nie mam siły… Nie dam rady… – mówiłam bardziej do siebie niż do niej, bezskutecznie próbując przerwać potok nie całkiem przyjaznej tyrady.

Owszem, znam się na mopsach. Te 12 lat z Kumokiem – najsłabszą i wymizerowaną sunią z domowej pseudohodowli – która zaczęła chorować praktycznie po ukończeniu pierwszego roku życia, było – oprócz wielkiej wszechogarniającej miłości, która mnie przemieniła w zupełnie innego człowieka – nieustanną pogonią za diagnozami wyjaśniającymi te wszystkie zaburzenia i nieprawidłowości w funkcjonowaniu jej organizmu, które nijak nie chciały pasować do jednej konkretnej choroby, którą z powodzeniem można by po prostu leczyć.

Przez te lata walczyłam o Kumoka jak lwica – nie szczędząc czasu i pieniędzy, kosztem innych spraw w moim życiu – jej zdrowie i samopoczucie było dla mnie ważniejsze niż wszystko inne. To był jakiś zwierzęcy atawizm we mnie, który dawał mi siłę, cierpliwość, upór i nadzieję, co przez niektóre osoby z mojego otoczenia było postrzegane jako chora obsesja granicząca z zespołem Munchausena. Pojebana mopsia matka, która – zamiast odpuścić i pozwolić Naturze czynić swoją „ewolucyjną powinność” drogą eliminacji słabszych jednostek – nie wiedzieć czemu uparła się, że ta Istota ma żyć.

I Kumok żyła przez prawie 13 lat: silna, dumna, awanturna, radosna i aktywna do swoich ostatnich tygodni. Ale to była Kumok – moja cudowna Istota, która miała w sobie jakąś kosmiczną moc, mądrość i wolę życia. I to ona dawała mi siłę do walki, a nie ja jej. To ona sprawiała, że byłam w stanie robić to wszystko. Dla niej i dla siebie. Była moim życiodajnym Źródłem. I nadal nim jest, ale w innej już postaci.

Nie dam rady z innym mopsem… Nie uniosę tego… – broniłam się, a Znajoma w dobrej wierze przekonywała mnie, że mam moralny obowiązek zaopiekować się psem w potrzebie i jeśli nie chcę mopsa specjalnej troski, to może chociaż kundelka z Palucha, może być nawet szczeniak, skoro tak się upieram – Ty wiesz jak te schroniskowe bidy potrafią mocno kochać?

Wiem i jest mi wstyd, że nie jestem w stanie sprostać moralnym powinnościom. Jestem słabą egoistką w depresji, nie mam siły żyć i pragnę mopsiego maleństwa, które da mi radość, słodycz i ukojenie. Takie są fakty, nie ma co się czarować.

– Poza tym jeszcze nie wyszliście z długów po leczeniu Kumoka… – kontynuowała swoją krucjatę Znajoma, sięgając po argument ostateczny – Przez tyle miesięcy wyprzedawałaś rzeczy z domu, robiłaś świece, zorganizowałaś zrzutkę i bazarek, ludzie ci pomagali… I chcesz im teraz powiedzieć, że kupujesz sobie szczeniaczka z dobrej hodowli?

– Przecież wiesz, że nie kupuję. To prezent od mojej Przyjaciółki… – tłumaczyłam, pogrążając się jeszcze bardziej, bo nie dość, że nie podołałam finansowo leczeniu własnego psa, to jeszcze przyjmuję w prezencie kolejnego – Sama nigdy bym się nie zdecydowała, nie mogłabym sobie pozwolić na taki wydatek… Ale jest ktoś, kto chce mi pomóc, wesprzeć mnie, komu zależy, bym się podniosła do życia… – mówiłam jak do ściany, bo Znajoma i tak wiedziała swoje. Aż w końcu się wkurwiłam, że przecież… NIKOMU NIE MUSZĘ SIĘ TŁUMACZYĆ!

Pragnę mopsiego szczeniaczka.

I to jest DAR, którego nie chcę odmawiać.
Chcę go przyjąć z wdzięcznością, radością i bez poczucia winy.
Chcę dziękować Wszechświatowi za to, że daje mi taką Przyjaciółkę i taką szansę.
I że splot mnóstwa nieprzewidzianych okoliczności sprawił,

że dzisiaj pojawi się w moim życiu
Małe Czuczu

 


 

Jak do tego doszło? Nie wiem.
Miłość o sobie dała znać…

Niby tak, ale słowa Poety nijak nie oddadzą tego, co się wydarzyło. Od wielu tygodni moja Przyjaciółka przekonywała mnie, że “czas już wrócić do życia” i że jedynym sposobem na wydostanie się z tej otchłani rozpaczy, w którą wpadłam po śmierci Kumoka, jest Nowe Mopsie Życie. I że trzeba zacząć szukać bobasa.

Zaczęłam. Bez większych nadziei, bez emocji, bez wiary w sens. Hodowle, ogłoszenia, rekomendacje, grupy facebookowe, mioty, szczenięta, słodkie fotki. No śliczne, kochane bąbelki, mopsie maleństwa, puchate kuleczki, słodkie łapeczki. I nic. Kompletnie nic. Zero. Jakby coś we mnie umarło.

 

I pewnego dnia, scrollując facebooka, zamarłam na widok tego zdjęcia:

Bo zobaczyłam w tej mopsiej buzi i jaśniutkiej gładkiej sierści, w tym zawadiackim spojrzeniu, w odstających zawadiacko uszach… Kumoka.

No po prostu zamurowało mnie, popłakałam się i doznałam jakiegoś emocjonalnego popierdolenia, którego nie da się opisać słowami. I jeszcze ta informacja nad fotką, że Bethi z hodowli Victor of Canis w lutym została po raz pierwszy mamą i oto, patrzcie państwo, bobasy:

 

I patrzę, a wśród tych bobasów jest jaśniejsza od całej reszty mała mysza

 

Piszę do Hodowczyni. I już po chwili wiem, że ta mała jasna mysza jest dziewczynką!

Ostatnią z miotu! Tak jak Kumok!

 

Poniekąd „nadprogramową”, zupełnie niespodziewaną i urodzoną kilka godzin później niż reszta jej rodzeństwa! :O

 

Kiedy powiedziałam o tym Marcinowi…

… doszliśmy wspólnie do wniosku, że może to Kumok – kiedy w końcu poczułam, że CHCĘ – w pośpiechu ulepiła dla mnie w zaświatach małego „mięsnego jeża” i w panice szukała jakiejś mopsicy, która mogłaby mi to maleństwo „dostarczyć” :)))  I podrzuciła to maleńkie nadliczbowe pisklę, nieco po czasie i trochę na łapu-capu tam, gdzie będę mogła je sobie odebrać :))

 

Mopsica Bethi wyglądała na nieco zaskoczoną…

No ale przecież nie wyrzuci z gniazda takiego kochanego, mięciutkiego i cieplutkiego mięsnego jeża ;)))

 

No i sobie jest ta mała jaśniuteńka łepetynka z różowym noskiem:

A mnie zmiotło z powierzchni ziemi – z tego mojego twardo udeptanego padołu łez i rozpaczy kilku ostatnich miesięcy…

 

I oto nagle patrzę na coś tak maleńkiego, słodkiego i bezbronnego…

 

a moje serce kapituluje!

 

Małe Czuczu – niby ostatnie, a wszędzie pierwsze! Wiecznie głodne, rozpiszczane, nieustannie łobuzujące…

I szarpie cyca tej biednej matki…

 

 

Nagle poczułam, że nie jestem w stanie wytrwać w tej surowej regule zakonu smutku i żałoby, którego śluby przyjęłam 1 listopada 2022

 

 

Mija 5 miesięcy, a ja – nieśmiało wyglądając z mojej ciemnej i zimnej celi pokutnej – widzę nagle SŁOŃCE ucieleśnione w tej słodkiej szarej myszy, w tym szczeniaczkowym mięsnym jeżu, w tym cudownym zlepku komórek – maleńkim woreczku wypełnionym bebeszkami, wykończonym łapeczkami i zwieńczonym piszczącą mordką

 

Nie wiem dokładnie, skąd znam to maleństwo, ale czuję, że znam. I że jest moje.

 

I że patrząc na nie, powoli odzyskuję poczucie sensu…

 

I że mój świat z wolna zaczyna – na powrót – nabierać kształtów i kolorów…

 

I że moje życie nie skończyło się wraz ze śmiercią Kumoka, może jest dla mnie jeszcze jakaś nadzieja…

 

I że moje serce nadal bije, choć byłam przekonana, że już nic i nigdy…

 

 

I nagle widzę to Małe Coś i czuję, że chyba byłabym głupia, nienormalna, chora i niewdzięczna, gdybym nie chciała jej pokochać…

 

 

I czuję, że gdyby Kumok miała kiedykolwiek szczenięta (– Hatfu! – wzdryga się Kumok z zaświatów), to ta maleńka mogłaby być jej dzieckiem…

[Bethi i jej mama Carmen, rok 2021]       &         [mała Kumok i jej mama Smoczyca, rok 2009]

 

Maybe I'm foolishMaybe I'm blindThinking I can see through thisAnd see what's behindGot no way to prove itSo maybe I'm blindBut I'm only human after all

 

Mój racjonalny umysł każe się opamiętać mojej irracjonalnej wyobraźni, ale – prawdę powiedziawszy – mam to gdzieś…

 


– Kim jesteście? Po co przyjechałyście? – łypie na nas wyłupiastym oczkiem Bethi z domu Victor of Canis, szanowna Mama Małego Czuczu, usiadłszy sobie na na wysokim stole, tuż po powitalnym szaleństwie.


Bethi ma oczy Kumoka, odstające jak Kumok uszy i jest tak samo jaśniutka.
Oprócz tego jest demonem niegrzeczności!

 

Bethi ma 2 lata i miot, z którego pochodzi Czuczu, to jej debiutanckie dzieło geniuszu

Patrzę na nią i widzę Kumoka… Czuję Kumoka. Nie wiem, dlaczego. Po prostu nie wiem.

 

I naprawdę nie wiem, przysięgam – nie wiem, jak to się dzieje, że pies i człowiek rozpoznają siebie nawzajem: w kłębowisku szczeniąt ja od razu wypatruję Małe Czuczu, a Małe Czuczu już wie i jako jedyne łapie moje palce przez pręty kojca i desperacko próbuje się wydostać… A po chwili już mam w ramionach to maleńkie cudeńko – moje Małe Czuczu.

It’s been a long, cold, lonely winter.It feels like years since it’s been here.
I feel that ice is slowly melting…

 

I choć moja rozpacz nie znika, żałoba nie mija, a złamane serce nie zabliźnia się w cudowny sposób – czuję, że oto nadchodzi wiosna i na szarym do tej pory niebie pojawia się Słońce. Moje Małe Czuczu.

 

Jedziemy razem do domu, do życia, do długich lat wspólnych przygód i miłości…

 

 

Moje Małe Czuczu zasypia, słuchając mojego głosu, oddechu i bicia serca…

 

moje maleńkie kochane Życie

 

Małe Czuczu ssie przez sen wspomnienie o mamusinym mleczku…

 

 

Zobacz, Kumok… Udało się. Jesteśmy już razem!

 

Ja, Ty i Małe Czuczu.

 

Ależ to będzie długa i piękna historia…

 

I miłość, która nigdy się nie kończy i trwa pomiędzy światami, pomiędzy wymiarami…

 

Małe Czuczu to wie. Kumok jej powiedziała

A ja już wiem, że to Mopsie Dziecko uratowało mi życie.

 

 

strona główna > codziennik > mopsy  > kumokmiszur > czuczu

Obserwuj Mopsiki Zazie:
 
Subscribe
Powiadom o
guest

3 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Katarzyna

To psie dziecko doda Ci sił do życia. Jest cudowna i taka kumokowata :-)
Powodzenia Zazie, powodzenia Czuczu.

Justyna

Wspaniała miłość, wszystkiego najlepszego Dziewczyny

Anna

To najpiękniejszy tekst jaki czytałam od bardzo dawna… Czysta miłość.

Scroll to top
3
0
Would love your thoughts, please comment.x