kocham to miasto i nienawidzę go.chciałbym stąd uciec, ale trzyma mnie tu coś.
to prawda – nie znam wszystkich jego twarzy.
to prawda, że nie umiem tego zważyć.
są miejsca, w których powracają wspomnienia.
są miejsca, których ciężko nie wymieniać.
kamienie, które widziały tak wiele.
powietrze pachnące niedorzecznie.
moje miasto, moje miasto.
warszawa taka jaka jest – taka jest.
– śpiewa sydney polak i zaprawdę powiadam wam – ja, z korzeni tatarka krymska,
z urodzenia warszawianka praska – jak głęboki sens tkwi w tym banale.
jako dziecko wstydziłam się swojej warszawskości. na koloniach wymyślałam nazwy miast,
z których pochodzę, byle tylko nie przyznać się do ogólnopolsko znienawidzonej stolicy.
– jesteś z warszawy? masz w pysk! legia pany – widzew chuje. widzew chuje – legia pany.
nie nadążamy.
przez wiele lat na mojej ścianie wisiał pamiętny plakat twożywa:
i co? mogłam stąd przecież uciec. studiować w krakowie, wrocławiu czy gdańsku. ale nie.
zostałam ponarzekać, pomęczyć się, pofrustrować. zostałam, żeby kochać to miasto
miłością trudną, polską i pełną sprzeczności.zostałam wśród moich przyjaciół,
z których większość przyjechała skądinąd, ale właśnie tutaj.to miasto nas połączyło.
tu żyjemy, pracujemy, kochamy się, robimy dzieci, kupujemy psy i mieszkania,
chodzimy na kawę i wódkę, gry planszowe, kawę i ciastka. mijamy się. mieszamy.
nikt nikogo nie pyta o miejsce urodzenia, o meldunek, o wpis w dowodzie osobistym.
w warszawie nie ma już warszawiaków. w warszawie są ludzie. jak wszędzie.
i niech tak będzie.dlatego nie rozumiem tylko jednej rzeczy. a raczej wielu.
nie rozumiem ludzi, którzy przyjeżdżają tu zarabiać/robić karierę/zakładać rodziny
i zarazem – mieszkając tutaj – “nienawidzą warszawiaków”, warszawskich cen, warszawskiego zgiełku,
bałaganu, pośpiechu, pijaków, dresów i blachar, kołnierzyków, butików i korporacji.
tutaj tak własnie jest. nie inaczej. taka jest warszawa. więc o co ci chodzi?
żyjesz tutaj czy tylko zarabiasz? jesteś tu od zawsze czy przez chwilę?
srasz we własne gniazdo czy może się mylę? nie podoba się, to wracaj proszę do siebie.
nie rozumiem świeżo upieczonych “warszawiaków” lansujących się w stolycy od lat zaledwie kilku,
bywających w najbardziej hipsterskich do wyrzygania miejscach ze swoimi macbookami,
papierowymi kubkami ze starbucksa, pijących koktajle w miejscach, do których każdy szanujący się chadza,
kupujących mieszkania na powiślu i stylizujących się na wysublimowanych rezydentów europejskiej metropolii,
którzy jednocześnie śmieją się z mojej pragi i białołęki, zakupów w lidlu i żabce, moich raybanów,
macbooków i sushi,wytykając lansiarstwo i “warszafkę” z samego tylko faktu urodzenia się w tym mieście.
owszem, chodzę pić piwo do powiększenia i gram w bierki na solcu.
mam raybany, bo aktualnie tylko ich kształt pasuje do mojej okrągłej jak księżyc gęby.
oraz macbooka. bo tylko on jest w stanie unieść ciężar pierdyliarda programów graficznych.
mam też ajfona, bo uwielbiam zabawki i hipsterskie appki do zdjęć na fejsbuczka. czujecie?
mam dziewczynę, bo podobno modnie być w stolycy lesbijką.
mam mopsy, bo podobno podengo portugalskie są już passe.
mam warszawę w dowodzie osobistym, bo tak się genetycznie i geograficznie złożyło.
oh, i’m so hipster – i bleed glitter…
tyle że dla mnie warszawa to nie jest lans, bauns, charlotte i pkp powiśle.
to nie są gościnne występy i odbijanie sobie lat życia na prowincji.
warszawa to jest autobus, sklep spożywczy, poczta, korek uliczny, rachunek za prąd,
to jest moje odtąd-dotąd. od pokoleń. więc ja przepraszam, proszę mnie warszawką nie straszyć.
gdziekolwiek mieszkam – robię to samo. od teraz – na starej ochocie.
z pudełkowych bloków do wymarzonej starej kamienicy – takiej jak Babcina :)
z murami i drzewami pamiętającymi powstanie warszawskie.
z echem odbijającym się od zimnych grubych murów
z idealnie zaokrąglonymi balkonami
i tajemniczymi bramami, zaułkami i sekretnymi meandrami podwórka
ze studniami, tunelami i szybami na wyimaginowane windy
ze świetlikami o poprzecznie prążkowanych pancerzykach
z piwnicami pachnącymi wilgocią i fajczanym tytoniem
i światłowodami mknącymi prosto do nieba
idealne proporcje światła w żółcieniach i błękitach
języki słoneczne na kamiennych posadzkach
kwiecie okołobalkonowe
i silna frakcja rowerowa :)
bo wiadomo, że rowerem bliżej.
w kamiennym kręgu kwitną kwiaty
i mieszkają ludzie
w cieniu szumiących drzew
Miszur z Kumokiem: – Potfieldzamy, ze telaz tutaj lozlabiamy!
tymczasem w sobotnie przedpołudnie trwa w najlepsze PIKNIK SĄSIEDZKI :)
gospodarz domu – pan Franciszek – wznosi toast za nowych mieszkańców klatki nr 15 :)
sądziedzkie rozmowy, lokalne ploteczki i półsłodkie wino
pan profesor opowiada o losach kamienicy w czasie powstania warszawskiego
o tym, jak zbierał z innymi dziećmi wśród lokatorów kamienicy jedzenie dla stacjonujących tu powstańców
i o tym, jak jeden z nich – spuszczony za nogi z okna nad bramą – bronił z karabinem wejścia na podwórko…
i to jest warszawa. a nie kawa w lanse de varsovie.
warszawa to jest bułka z masłem.
i ciastko ze śmietnika!
Filipek, lat 15. kocha słodycze i pana Franciszka
słoneczna dostojność :)
no i Filipek, rzecz jasna!
poznajemy historie wszystkich mieszkańców
oraz ich dzieci, ciotek, wujków, ciotek, znajomych, kochanek, kochanków i przechodniów :D
jodłujący Filipek w 10 akapitach streszcza nam psią historię kamienicy
winko pod akacją :)
państwo profesorostwo udają sie na obiad ;)
Filipek i jego raj na ziemi :)
bo tu się dobrze mieszka. z ludźmi.
ps. no dobra, śmiejcie się – jesteśmy w naszej kamienicznej sekcji kulturalno-oświatowej ;)
2011-09-03
——————————————————————
archiwalne komentarze z zazie-dans-le-metro.blog.pl
[…] Łaskawy los mieszkaniowy obdarował nas, prócz kredytu hipotecznego na 30 lat, dwoma balkonami w przedwojennej kamienicy (o której poczytać możecie TUTAJ) […]