strona główna > codziennik > mopsy > kumok > miszur > czuczu
wstałam rano i zasiadłam do pracy z mocnym postanowieniem nadrobienia wszystkich piętrzących się zaległości.
mopsy ganiały po mieszkaniu jak oszalałe, raz po raz rozbijając się o moje nogi. standard. no to pracujemy.
pracujemy. pracujemy. pracujemy. poprawiamy. redagujemy. zmieniamy. zapisujemy.– yyyyyyyyyyy!!! auuuuyyyyiiiii!!!! kwiiiiik! – drze się Miszur i łomocze mopsimi piąstkami w grubą dechę oddzielającą pokój od wybiegu dla mopsów. znowu chce na rączki, buzi, piłeczkę, żujkę i jeszcze raz buzi.
pracujemy. pracujemy. pracujemy. poprawiamy. redagujemy. zmieniamy. zapisujemy.– yyyyyyyyyyy!!! auuuuyyyyiiiii!!!! kwiiiiik! – drze się Miszur i łomocze mopsimi piąstkami w grubą dechę oddzielającą pokój od wybiegu dla mopsów. znowu chce na rączki, buzi, piłeczkę, żujkę i jeszcze raz buzi.
– spierniczaj Miszunia, mama pracuje… – mruknęłam nieprzytomnie, a Miszunia, załomotawszy ponownie piąstkami
na znak protestu, poszła się obrazić na kanapę. chwile później chrapała jak chłoporobotnik na fajrancie.
czyli standard. ale życie z mopsami jest nieprzewidywalne.
i co sobie zaplanujesz, szybko wnet musisz odszczekać.
po chwili chrapanie Miszuni przeszło w cichutkie bulgotanie. zaniepokoiłam się, ale bez przesady.
patrzę, a moja mała świnka leży cała ośliniona i ślini się dalej. stawiam gnoma na podłogę – podskakuje, poruszając się typowym krokiem mopsiego szczeniaczka. czyli standard. z wyjątkiem ślinienia.
dzwonię jednak do weta. zalecenie – obserwować.
– buuuuueeee! – rzyg na dywan. – bueeeee! – rzyg na podłogę. skok na kanapę i… bueeee! – rzyg na kanapę.
no cóż. głaszczę i przytulam przestraszonego wymiotka. wycieram bunię i sprzątam pobojowisko.
Miszunia nadal generuje hekktolitry śliny. strzykawką podaję jej alugastrin do buzi.
– bueee! – rzyg alugastrinem na odległość.
– dobra, Miszur! żarty się skończyły, jedziemy do weta! – mówię i zakładam gnomowi szeleczki.
na to budzi się Kumok i bez zbytniego rozpędu uderza w nas taranem. i jeszcze. i znowu.
ona też chce szeleczki. i na spacerek!
– ale Kumusiu – tłumaczę – My tylko do weta! Miszunia chora, no sama zobacz!
Kumok na to, że ma to gdzieś i idziemy, ale już! i taranem! taranem!
wzdycham ciężko i zakładam szeleczki mojej gjubej jibie. świetnie ;/
schodzimy na dół – Miszur cała w podskokach, kontredansach, kołowrotkach i rzutach na taśmę.
schodzimy na dół – Miszur cała w podskokach, kontredansach, kołowrotkach i rzutach na taśmę.
Kumok, posapując, metodycznie prze do przodu. Miszur na trawniku rozdziera ryja
i wskakuje Kumokowi na plecy. Kumok wzdycha coś w stylu “kurwa noo…” i idzie pod drzewko,
a Miszur rozpoczyna swój popisowy zestaw histeryczny. wije się, wyje, ujada, szczeka, drze ryja,
a echo niesie się aż miło. Kumok ponownie wzdycha “kurwaa…” i odwraca się do nas dupką,
udając, że jest z innej parafii. tymczasem Miszur wije się w amoku i próbuje lewitować.
szczeka na samochody, autobusy, motylki, zielsko i kosz na śmieci.
tak, przyznaję – mamy problem, typowy dla małych mopsów, ale zajebiście głośny.
Miszur ma niezłą pojemność płuc i głos, który kruszy mury, ściągając na mnie oburzone spojrzenia emerytek. kocham, nie biję. zaciskam zęby i cedzę polecenia, na które Miszur mówi mi: “iiiihaaaaa! pffffffff!”
i podwaja zakres decybeli, a następnie radośnie wdrapuje się na każdego przechodzącego człowieka
i żebrze o buziaczki. Kumok z niesmakiem cmoka w stylu: “ojajebię” i ponownie się odwraca.
zmierzamy w kierunku autobusu, jedziemy przecież do weta, bo tu jest chory pies. który?
ten, który szybuje właśnie ponad koszem na śmieci i śpiewa arię ze świniobicia. i zupełnie sie nie ślini. dziwne. tymczasem Miszur galopuje po chodniku, zaś Kumok – przyczepiona rozgałęziaczem do tej samej smyczy –
wyłącza niespodziewanie zasilanie podwozia i sunie dupą po chodniku za Miszurem. litości!!!
nadjeżdża autobus. Kumok dziarsko wchodzi. Miszur drze ryja i włącza wsteczny, pociągając Kumoka za sobą.
zdziwiony Kumok opuszcza pojazd, gdy tymczasem Miszur decyduje się wsiąść – jednak za późno:
Kumok nie zmieni raz podjętej decyzji i drugi raz wsiąść nie zamierza. wyjmuję więc Miszura z pojazdu. wycofujemy sie na chodnik. autobus zamyka drzwi i odjeżdża. kurtyna.
a ja głupia dziwiłam się dzisiaj, czemu od rana chodzi za mną ta piosenka:
no cóż. tak własnie wygląda moje życie.
po dwóch godzinach wracam do przerwanej pracy.
a do weta jedziemy wieczorem. samochodem.
komentarze ze starego bloga zazie-dans-le-metro.blog.pl