kieszonkowym aparatem: Munch Munch i Ognisty Deszcz

dzieciaki pochodzą z Bristolu i słychać, że wiedzą, co robią. grają konkretnie, głośno i nabogato.
głos wokalisty przywodzi na myśl zbuntowanego postpunkowego solistę anglikańskiego chóru pod wezwaniem świetego jerzego i smoka. ale bardziej smoka.
Quentin twierdził, że kolega fałszuje. ale nie słuchajcie go. Quentin ma krzywe uszy, bo na nich śpi.
mi się podobał ten punkowo-prezbiteriański wokal z towarzyszeniem podwójnej sekcji rytmicznej
a wizualizacje Roberta Bęzy robiły swoje. wbijając mnie w podłogę. śmiesząc, rozczulając i przywołując bliskie skojarzenia z okolic dzieciństwa.
a na koniec partyzantka – Maryjan i Maupencjusz wtargują… wtargiwują… na ekran i robią siarę.
wychodzimy w noc. w mróz. w śnieżycę.
i nagle niebo wybucha ogniem…
na granatowy przestwór lodowatego oceanu wpływają purpurowe meduzy
atramentowe niebo rozpada się na części, krojone ostrymi ogonami świetlistych komet
amerykanie zamiast stonki zrzucają na nas kontyngenty świetlików
świetliki szczają w powietrzu, a złociste krople fosforyzującej uryny rozbryzgują się na dziesiątki kilometrów
niech spadnie z nieba złoty deszcz…       [Quentin, zamknij rozdziawioną z zachwytu paszczę!]
chryzantemy złociste, pióropusze srebrzyste… i mróz.
opadają nam na twarze miliony iskier. w powietrzu unosi się zapach siarki. przechodzą nas ciarki, w nosach zamarzają smarki.
pięknie-pięknie, ale bez przesady. idziemy do domu, cześć.

komentarze ze starego bloga zazie-dans-le-metro.blog.pl

 
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x