chodzę jakaś taka przestraszona, nastroszona i wypatroszona –
jakbym nie potrafiła odnaleźć się w sytuacji: że oto można i trzeba żyć
gdzieś tak pośrodku, między udręką a ekstazą, nie zbliżając się zanadto
do żadnej z nich, nie ocierając się ani o górne ani o dolne rejestry,
balansować pokornie niczym cyrkowa foka na rozbujanej piłce,
nie zahaczając o ostre krawędzie skrajności,
nie rozpierdalając się o własne zmienne nastroje,
impulsywne, kompulsywne, obsesyjne, maniakalne i depresyjne
pierdoły. jakie to trudne, żmudne i nudne. jakie to potrzebne.
jakie to niezbędne. takie życiowe. obce. konieczne.
bezpieczne.
wszystko może być nudne. zarówno jedno jak i dwubiegunowość.chyba tylko relacje i miłość nigdy się nie nudzą.
racja. bezpieczna, normalna i przewidywalna codzienna nuuuuda :) Nie mam wyboru i lubię swoją. Ale czasem się zastanawiam, czy równoznaczne jest z byciem nudnym człowiekiem? :)
bycie zrównoważonym, spokojnym i odpowiedzialnym człowiekiem jest o wiele większą SZTUKĄ niż ekstremalne popisy rozhisteryzowanej neurotyczki. pragnę codziennej nudy i uczę się jej. tęsknię za rutyną, powtarzalnością, systematycznością. naprawdę. i podziwiam zrównoważonych spokojnych ludzi.
ale, czy z drugiej strony nie jest to łatwiejsze? jestem akceptowalna społecznie, ale SZARA lub wręcz bezbarwna, pewnie bez problemu dostałabym kredyt (choć nieduży), a moje cv jest solidnie jak niemiecki bunkier. I trudno mi uwierzyć, że ktoś może tęsknić za życiem, w którym kupno pralki lub prowincjonalny koncert urasta do rangi wydarzenia półrocza:D Czytam Twojego bloga i chciałabym być choć przez chwilę rozhisteryzowaną neurotyczką:)