piekło to inni

2002-11-15

Odsunęliśmy się od siebie prawie całkowicie. Chyba dlatego, że przestałam o „nas” walczyć, zabiegać, prosić.
Kiedy z rzadka (stosując się do jego zaleceń) dzwonię na jego komórkę,
słyszę w słuchawce coraz bardziej niezrozumiały dla mnie potok narzekań,
udziwnionych metaforycznych fraz o nim samym, o życiu
oraz mnóstwo pretensji do mnie i do świata.
Nie chce mi się tego słuchać, już nie mogę.
Zawsze byłam tą, która słucha i za wszelką cenę stara się zrozumieć.
Dosyć. Teraz niech mnie ktoś zrozumie.

Tylko co tu jest do rozumienia? Sfrustrowana kilkuletnim związkiem panienka

coraz mocniej uświadamia sobie swoją (i nie tylko swoją) sytuację KOBIETY,
upodrzędnionej do granic możliwości, której „życiowym celem” staje się znalezienie faceta.

I w tym celu „musi” prowadzić upokarzającą rozgrywkę z innymi zdeterminowanymi

(tylko czym? zegarem biologicznym?!) paniami o względy upatrzonego osobnika.

Wygląda na to, że – zarówno dla siebie, jak i dla innych – jesteśmy niepełne,

niepełnowartościowe, nie posiadając takowego na składzie (naszych życiowych osiągnięć, hehe).

Mężczyzna „nieparzysty” postrzegany jest jako człowiek wolny,

samodzielny, niezależny, nie skrępowany żadnymi układami.
Kobieta bez mężczyzny to zjawisko co najmniej podejrzane – albo lesbijka,
albo ma fatalny charakter i nie sposób z nią wytrzymać, albo jest do niczego w łóżku,
albo w jakiś inny sposób „ułomna”.
Samotna kobieta to „sfrustrowana seksualnie nieszczęśliwa nieudacznica”,
która zapewne wyje nocą do księżyca i ma cała kolekcję laleczek wudu swoich rywalek.
Kobieta po prostu – nie wiedzieć czemu – musi „mieć faceta”.

Do braku tożsamości własnej i praktyk wudu, należy jeszcze dodać swoisty ostracyzm towarzyski,

z którym musi się bidula zmagać (ach! jaka z niej bidula! – wzdychają życzliwe koleżanki).
Bo przecież są towarzystwa (sama znam kilka), w których samotnych dziewczyn
nie „zaprasza się” zbyt chętnie, traktując jej jak harpie, które ostrzą pazury
i łypią kaprawym okiem na lewo i prawo, żeby sobie kogoś upolować.
Oczywiście, każda szczęśliwa posiadaczka faceta obawia się,
że to właśnie jej kiciuś-pikuś-sens życia padnie łupem rozjuszonej samicy.

Tak, należę do grona owych „szczęśliwych”.

Zawsze byłam „posiadaczką” różnych facetów,
albo byłam przez nich „posiadana”, who knows…
Nie zawsze wychodziło mi to na zdrowie (zarówno fizyczne, jak i psychiczne).

Mam tego dosyć. Straciłam wątek. Sens. Chęć.
Owczy pęd łączenia się w pary i trwania w nich z uporem maniaka na przekór wszystkiemu,
z własnymi emocjami włącznie – zaczął mnie niepomiernie mierzić i przerażać.
Świetnie, akurat wtedy, kiedy wszystkie moje znajome zaczynają szukać mężów –
rozstanę się na własne życzenie i… i… i pójdę w cholerę. Pod prąd.
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x