liście z drzew spadają masłem na dół

2003-10-01

– khrrra!…khrrra!!! khraaa!!! 

usłyszałam dziś przez okno. Czarne ptasie straszydło dziobało trawnik.
Znaczy się = wrona. Niechybny znak zbliżającej się jesieni.

Hmm, nie wiem dlaczego (to chyba jakiś młodzieńczy imprinting), ale jesień kojarzy mi się zawsze

z Krakowem, ze spacerem po plantach i deptaniem po mokrych, żółtych i brązowych liściach na chodniku.
Z zapachem lekko stęchłej wilgoci w bramach kamieniczek na Kazimierzu i gorącej herbaty w Alchemii. Bo Kraków to dla mnie przede wszystkim Kazimierz, a nie turystyczny „krakówek” wokół Rynku i okolic.
Chociaż jesień w stolycy także bywa ładna. Pamiętam jak wybraliśmy się kiedyś z K. (moim ex-„mężem”) do Wilanowa. On miał foto-aparat Zenit (model radziecki, rocznik’70), a ja – niespożytą energię.
Było ciepło, sucho, słonecznie. Złota polska jesień. Ku przerażeniu panów zamiataczy,
a uciesze przechodniów rzucałam się na sterty zeschłych liści – tarzałam się w nich w- te-i -we-wte, podrzucałam je do góry detalicznie i hurtowo, itepe.

Zdjęcia wyszły piękne, np. Zazie w „złotym deszczu” spadających liści, Zazie karmiąca liśćmi kamienne posagi,

przerażona mina pana zamiatacza, itd. No, trochę tam nabroiłam, ale czego się nie robi dla … JESIENI.

Bo jesień jest MOJĄ porą roku, urodziłam się jesienią, wczesna, słoneczna jeszcze jesienią.
Lubię tę nostalgię towarzyszącą jej nadejściu. Uwielbiam „Jesień” Vivaldiego za tę dostojną miarowość

i przewidywalność. Jesień niesie spokój, którego tak bardzo mi brakuje.

Jesienią przemierzam ulice Warszawy okutana w ogromną, czarną chustę szydełkową,

w której chowam się cała i czuję, jakbym chowała przed światem cały arsenał czarodziejskich sztuczek
(parkę białych gołębi, pęk kwiatów, talię kart, królika+cylinder i jeszcze parę innych rzeczy,
o których milczeć należy, bo wielce są tajemne :)
Czarownica Zazie na ulicach miasta stołecznego Warszawy.

P.S. pamietam taka fotę z I kl LO, z Krakowa, z wycieczki szkolnej.

Stoimy grupą pod Sukiennicami, wszyscy grzeczni i uśmiechnięci.
Zaz smutna, ze spuszczona głową, trzyma na piersi  ogromny żółty liść klonowy. Ogromny.
Kocham to zdjęcie.
Mój ówczesny chłopak stwierdził z niesmakiem, że z tym liściem wyglądam jak
pacjentka na przepustce z psychiatryka. Jasne.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x