2003-10-02
Cztery tygodnie szkoły, dzieciaki chyba pał nałapały, bo rodzice po pierwszych wywiadówkach
zaczęli do mnie wydzwaniać „help!” i takie-tam, w ten deseń.
Boszszsz, szkoła, uee….
Jakie to szczęście, ze nie jestem zawodową „uczycielką szkolną” (psze pani, a Malinowski je krede!),
tylko korepetytantką (psze pani, a nasza baba od polaka jest nienormalna chyba!),
ostatnimi czasy – prawie zawodową korepetytorką.
Uczę wszystko, co się rusza i ma kłopoty z polskiego: pospolitych leni szkolnych,
histeryzujące maturzystki (a dopiero październik!), dzieci obcokrajowców,
ludzi mówiących w różnych dziwnych językach (hebrajski, wietnamski), tylko nie po polsku
oraz inne równie ciekawe przypadki.
ludzi mówiących w różnych dziwnych językach (hebrajski, wietnamski), tylko nie po polsku
oraz inne równie ciekawe przypadki.
I kiedy zaczynam się bać, ze nie starczy mi na wszystko czasu
(bo mam się przecież magisteryzować zawzięcie i uparcie!!!),
że będę ganiała niedospana w-te-i-we-wte i w końcu załapię doła (tak jak dzisiaj rano ;P),
to wtedy – otwieram sobie katalog IKEI z meblami takimi, że … oh!-oh!…
i wyobrazam sobie te meble w moim własnym…oh!-oh!… mieszkaniu, to oh!-oh!… czuję, ze mogę wszystko!
to wtedy – otwieram sobie katalog IKEI z meblami takimi, że … oh!-oh!…
i wyobrazam sobie te meble w moim własnym…oh!-oh!… mieszkaniu, to oh!-oh!… czuję, ze mogę wszystko!
P.S. mówiłam już, że zrobiłam się strasznie mieszczańska? …mówiłam! To jeszcze na deser powiem,
że sobie wyobrażam długie zimowe wieczory na drewnianej podłodze z gorącą herbatą w imbryczku?
Zima będzie cudowna!