confessions on a desktop


ostatnio coraz więcej czasu spędzam w pracy.
i, o dziwo, nie odczuwam tego jako smutny obowiązek i udrękę.
może jestem chora,
a może trafiło mi się – jak ślepej kurze ziarno – miejsce zupełnie inne od wszystkiego,
z czym do tej pory miałam (wątpliwą lub nie) przyjemność się zetknąć.

marka, którą znałam już jako dzieciak z podstawówki.
ludzie, których słuchałam, gdy miałam 14 lat, teraz mówią mi „cześć”.
miejsce, o którym nigdy w życiu nie pomyslałabym, że stanie się moją „pracą”.
bo przecież nie jestem aktywna-kreatywna-dynamiczna-hop-do-przodu.
a jednak.
przypadki chodzą po ludziach i czasem trafiają na tego głupiego, co to zawsze ma szczęście.
czyli na mnie.

owszem, jest profesjonalnie, szybko i sprawnie,
ale przy tym niesamowicie rodzinnie i ciepło.
szefowie nie są „panem prezesem”, „panem naczelnym”, „panią dyrektor”.
mają imiona, zdrobienia, osobowości, pasje i poczucie humoru.

fakt, że zapierdalają jak małe samochodziki,
ale – w przeciwieństwie do większości znanych workerów – nie tracą czegoś,
co w skrócie nazwałabym „smakiem życia”.

wokół dzieją się rzeczy ważne, ciekawe, kontrowersyjne.
mam poczucie, że jestem w centrum,
dystans między mną a światem skurczył się.
przestałam obawiać się ludzi.
przestałam generować paranoiczne wizje, które dotąd przesłaniały mi horyzont.

do pracy chodzę ubrana tak, jak na osiedlowy bazarek po pomidory.
nie muszę gryźć się w język za każdym razem, gdy mam ochotę powiedzieć „kurwa”
albo pośpiewać sobie pod nosem.

cholera no,
niniejszym runęły wszystkie moje wyobrażenia
na temat korporacyjenj etykiety, dress-kodów i służbowych uśmiechów
obowiązujących w TAKIEJ firmie/instytucji.

czasem szczypię się w łokieć, czy aby zmysły mnie nie mylą,
ale póki co – nie mam żadnego odczucia iluzji.

to tyle, jeśli chodzi o laurkę dla zakładu pracy.

* * *

właśnie złapałam się na tym, że jednak trudno mi pisać o rzeczach dobrych i ważnych
bez dystansu i ironicznego przymrużenia oka,
mimo że właśnie miałabym ochotę napisać:
„jest dobrze. jest bardzo dobrze. ci ludzie są świetni i czuję, że mam cholerne szczęście,
mogąc z nimi pracować i uczyć się od nich.
bardzo, ale to bardzo chciałabym tu zostać na dłużej niż wiosenno-letnie zastępstwo.”

 

nie wiem, czemu tak baradzo przwiązałam się do ironii.
może dlatego, że łatwiej jest wtedy znosić porażkę lub stratę.
nie przyznawać się, że mi zależy.
że mi zależy jak cholera.
że po raz pierwszy staram się być jak najbardziej fair wobec ludzi, którzy mi płacą.
że nie opierdalam się, nie spóźniam i ze wszystkich sił staram się trzymac w ryzach
cały ten mój chaos wewnętrzny, roztrzepanie i bałaganiarstwo.

[PS. osoby, które wiedzą, gdzie pracuję, proszę o zachowanie dyskrecji –
miejsce, marka i branża nie mają tutaj tak naprawdę znaczenia.
ta notka jest o tym, że się zmieniłam i w koncu zaczęłam dorastać.
mam prawie 28 lat i może wreszcie przestanę być enfant terrible…
być może to, co tutaj napisałam jest pretensjonalne,
ale w sumie mam to gdzieś.
liczy się to, że
wygrałam.]
Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x