deep red / deep breath


budzę się. szarówka. oboże. nie chcę. przestawiam budzik. jeszcze raz. i jeszcze.
myślę o czekającym mnie dniu i robi mi się słabo, czuję ucisk w żołądku i lekkie mdłości.
nie, to nie stres. raczej zniechęcenie. inaczej niechcizm. inaczej – dajcie mi spokój.
zupełnie jakbym miała wybór. nie no, w sumie mam. ale.
no własnie.
wstaję. a raczej zrywam się z łóżka.
tak naprawdę dlatego, że w lodówce jest monte. monte dziecka czas.
podaruj sobie odrobinę regresu. zasługujesz na dodatkową porcję dzieciństwa.
pewne rzeczy są bezcenne. za wszystkie inne zapłacisz życiem.

jadę tramwajem. tłok. jakis wyperfumowany bubek raz po raz trąca mnie łokciem w głowę.
dyskretnie przydeptuję mu wylakierowanego mokasynka.
mdli mnie. boże, jakie to miasto brzydkie. szara mżawka poranna i spaliny.

wbiegam do redakcji. jeszcze pusto. w korytarzu unosi sie zapach kawy.
czuję się bezpiecznie. mimo wszystko. mam gdzieś ten cały kołówrót.
będę sobie siedzieć w zazen i milczeć do wszystkich.

kłębi się we mnie i próbuje wyjść.
chciałabym wygładzić to wszystko, zamieść pod dywan albo zapomnieć.
wieczorem znów napiję się wina i będę się śmiać. trochę z samej siebie.
a jutro położę ostatnią warstwę czerwieni. na drzwi.
no bo przecież nie na usta.

 

 

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x