welcome to the past perfect


jako że wiatr grudniowy zwyobracał mię był na wszystkie strony i to w dodatku na ulicy,
przeto z niekłamaną radością wróciłam do mego pudełka-na-końcu świata i zamknęłam się w nim.
zamknęłam się terytorialnie (na zasuwkę) i mentalnie (w sobie). nie dobijać się, bo nie otworzę.
postanowiłam, że długie zimowe wieczory będę spędzać na robieniu sobie „dobrze”,
co w teorii oznacza leżenie, czytanie, jedzienie, pisanie i maseczkę z zielonej glinki,
zaś w praktyce – regularne popadanie w mentalny stupor i duchową inercję.
jak postanowiłam, tak też zamierzałam uczynić i w momencie, kiedy już-już miałam opaść na kanapę
i pogrążyć się we własnych czeluściach, usłyszałam coś dziwnego za drzwiami.
spojrzałam dyskretnie przez wizjer.
owo „coś” okazało się facetem z gazowni, który majstruje przy mojej skrzynce z licznikami.
majstruje łapą oraz wydaje dźwięki. a mianowicie pika. pika pikaczem na długiej rurce. stoi i pika pod moimi drzwiami.
przyczaiłam się. nacisnął dzwonek. nie otworzyłam. zapukał. nie otworzyłam.
nieuczesana bowiem byłam i jakaś taka rozbita po całości.
w kuchni zaś rozgościł się niejaki pierdolnik, więc niby z czym do ludzi?
gazownik przez dobra chwilę próbował jeszcze zadawać szyku swoim służbowym pikaczem,
ale pozostałam niewzruszona. moje pudełko. nie wpuszczę!

PS. zastanawiam się, co właściwie myślą sobie ci wszyscy ludzie,
kiedy stoją pod moimi drzwiami i z głupią miną gapią się na nalepkę
wilqa superbohatera „Welcome to the past perfect”.
A ja, tłumiąc śmiech, obserwuję ich przez szklane oko wizjera.

apdejt:
uhm, właśnie sobie uprzytomniłam, że niebawem czeka mnie jeszcze
doroczna zabawa w kotka i myszkę z księdzem chodzącym po kolędzie.

 

 

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x