david lynch prezentuje – poniedziałek, 31 marca 2008

Z. nie może się obudzić ze snu, w którym śni jej się postać K. pomieszanego z P., chociaż przecież P. nie żyje od prawie 2 lat, ale tak jak dawniej  śni jej się często zespolony z K., chociaż przecież byli tak bardzo odmienni, więc jakie niesprawiedliwe to stopienie ich w jedno… No więc Z. nie może obudzić się z tego snu, w którym K&P ma już nową dziewczynę, tancerkę/artystkę/performerkę, z którą wespół tworzą harmonię dusz, ciał i projekcji astralnych. Tymczasem Z. stoi pod rozwalającym się domem i rozmawia z K&P, czyniąc mu jakoweś wymówki. Dostrzega kątem oka, że z jednego z balkonów wypada wielki czarny worek wraz z zawartością, która to zawartość okazuje się rzeczoną towarzyszką życiową, artystką multimedialną, która dla niepoznaki zawinąwszy się w czarną folię, usiłowała spaść im pod stopy, żeby posłuchać o czym rozmawiają. Rzecz jasna wychodzi jej to wybornie i następnego dnia Z. znajduje na parapecie poustawiane w rządkach kolaże i obrazki ilustrowane cytatami z własnych wypowiedzi, ozdobione dodatkowo odciskiem czerwonych ust artystki. Z. próbuje wydostać się z tego snu, ale nie może. W końcu udaje jej się przebić do innej przestrzeni, na warszawską Ochotę, gdzie boso, brodząc po kostki w topniejącym śniegu, przemierza ulice w poszukiwaniu azjatyckiej knajpy, w której mogłaby wydać swoje ostatnie pieniądze. Zamiast knajpy znajduje sklep spożywczy WSS Społem, w którym wąsate ekspedientki w dzianinowych spódnicach każą jej zapłacić za to, czego wcale nie kupiła, a jedynie wniosła w plecaku już posiadane bułki kajzerki i awokado. Jedna z wąsatych zaczyna jej tłumaczyć, że nawet najmniejszy wycinek przestrzeni sklepowej otaczającej każdego z klientów to obszar, w którym dochodzi do potencjalnego zawłaszczenia towaru, nawet jeśli nie został on dotknięty. Więc osiemdziesiąt złotych się należy. Z. zaczyna płakać i dzwoni do I., która przybiega i grozi wezwaniem telewizji regionalnej, prasy i tvn uwaga, by w następstwie owych działań medialnych puścić sklep z torbami, a ekspedientki wysłać na zasłużoną emeryturę. Tak też się staje, śnieg topnieje, a Z. pakuje plecak, gdyż przeczuwa, że wybiera się do Egiptu, chociaż nie wie po co, ale czy to istotne? Zastanawia się również, czy dzwonić do L., która przecież w Egipcie była już nie raz, więc może podpowie Z., jaki jest cel tej podróży. Ale Z. uświadamia sobie, że przecież nie utrzymuje z L. kontaktów dyplomatycznych, więc może jednak bez przesady. I tak się to toczy, Z. przesiada się z jednego snu w drugi, z pospiesznego do osobowego i dalej intercity, bez biletu i mapy, przewracając się z jednego boku na drugi, męcząc się i pocąc. W końcu budzi się zbyt późno, za późno na cokolwiek, więc tylko bierze prysznic, suszy włosy, zakłada kolczyki i wybiega do pracy. W autobusie robi jej się bardzo słabo i niemal depresyjnie. Tymczasem 350 kilometrów na zachód S. i E. znajdują nad rzeką srebrną walizkę wypełnioną tipsami, cyrkoniami, lakierami do paznokci i gustowną haleczką intimissimi. Z kolei 350 km na wschód od miejsca, w którym S. I E. znajdują ową walizkę, niejaka C. przychodzi do pracy z wyprostowanymi włosami, twierdząc, że bardzo potrzebowała talizmanu, a przecież jak ostatnio je wyprostowała, to M. zdobył Grand Press, więc kto wie… Na koniec wspomniana wcześniej Z. w tej samej redakcji odbiera telefon, w którym chór dzieciaków drze się w słuchawkę „Niech się pani leczy!!!”, a potem wszystkie wybuchają głośnym śmiechem, natomiast Z. nerwowo przerywa połączenie i przez dobry kwadrans zastanawia się nad swoim życiem.





komentarze ze starego bloga zazie-dans-le-metro.blog.pl





Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x