siedzę za biurkiem. w redakcji powoli pleni się letnie rozprzężenie.
coraz wcześniej pustoszeją korytarze, ludzie pośpiesznie opuszczają gmaszysko.
wylegają na zalane słońcem ulice – wtapiają się w miękki asfalt i rozpływają w nagrzanym powietrzu.
spoglądam przez okno jak falują pośród zaparkowanych na chodniku samochodów – i znikają.
mam pomysł na większą fabułę, ale jestem zbyt leniwa na cokolwiek więcej niż myślenie.
mogę co najwyżej popstrykać sobie długopisem albo podłubać nim w uchu.
i ziewnąć przeciągle.
soleil… soleil… soleil…