kochany pamiętniczku, wiele się wydarzyło.

przez ostatnie tygodnie z właściwym sobie zapałem dreptałam nerwowo w miejscu,
wymachując rączkami. że dosyć. że tak nie może być. że do czego to podobne. że ja wam pokażę.
– dziam! dziam! dziam! – obszczekam was spod stołu i podniosę lewą nóżkę, o!
cóż. pewnie nadal kręciłabym młynka, gdybym nie dostała kopa w dupę. na rozpęd.
i jak poleciałam, tak lecę lecę do tej pory. ponad chodnikami.

rozczaruję jednak tych, którzy chcieliby teraz pochylić się czule nade mną –
że oj biedna, wypieprzyli cię z roboty, ale dasz radę. świat się nie kończy. otóż nie.
otóż wypieprzyłam się sama. nie ziściły się co prawda moje bojowe wizje,
w których wstaję z impetem, wywracając obrotowe krzesło, ciskam klawiaturą o ścianę,
a biurkiem przez okno, a następnie liżę czubek noża do papieru i wychodzę, trzaskając drzwiami.
wybiegam na ulicę i zaczynam tańczyć w deszczu, a świat jest piękny.
i mam ekstra nogi oraz jestem chuda.
nie. było inaczej.

zadzwonił telefon. w torebce. miałam go nie odbierać, bo akurat szłam ulicą i było gorąco.
byłam zmęczona i zła. do tego grzywka przykleiła mi się do czoła, a w przejściu podziemnym śmierdziało hamburgerami z kozła.
chyba rozumiesz. idziesz taka umęczona i czujesz, że jednak nienawidzisz swojej pracy. bez przesady.
logiczne, że w takich chwilach nie chcesz zaglądać do torebki.
ale zajrzałam. syd szedł obok i mi kazał. zajrzeć. zajrzałam. i odebrać. co uczyniłam.

chwilę później miałam ochotę tańczyć na ulicy. z tą cholerna grzywką przyklejoną do czoła. łorewo.
świat jest piękny. nie mam ekstra nóg i nie jestem chuda. nie padał deszcz, a ja nie rzuciłam krzesłem.
ale tez może być. a nawet jeszcze bardziej.

z polskiego na nasze i w skrócie:
odchodzę z radia.
zakładam firmę.
podpisuję kontrakt.
i… piszę. piszę. piszę.

napisać Wam coś? ;)

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x