najpierw miało byc pięknie i śnieżnie. tyle że na drugim końcu galaktyki.
szykowałyśmy już sanki, ciepłe majtki i gry planszowe z grzanym winem.
okazało się jednak, że nadmiar kilometrów i lodu na drogach przycmił nieco widmo obiecanego piękna.
więc jednak nie tym razem. ale nic to. jeden telefon i już po chwili rozpoczęłyśmy pakowanie tiulowych sukienek,
piór, cekinów i brokatu w tubkach. południowy zachód zamieniłyśmy na zwykłe południe.
zaś wizja siedmiu godzin drogi autkiem, zamiast dotychczasowych dwunastu niemal nas uskrzydlała.
i znów miało byc pięknie. i było. dopóki syd nie przyszła z pracy na miękkich nogach, z bolącym gardłem i opadającą głową.
a potem jeszcze przyszło zdjęcie wesołej gromady w zimowej chacie. wszyscy w kurtkach, czapach i rękawicach.
bardziej niż wodospady brokatu z sufitu pasowałby tam chyba samowar. wódka. apiryna. farelka.
i penicylina na rychłe zapalenie płuc. czyli nie pojechałyśmy. ani tam – ani nigdzie.
nowy rok przywitałyśmy w ciepłych kapciach, grając w remi-brydża i pijąc whisky.
i wiecie co? było ekstra :)
– sylwester-srester, jasna cholera…
– ciap… ciap… mlask.. zieew… chrum…
– umpffff…. pppfffyyyy… yyypfyyy… hrrr.. pffff…
– ke?
– śpię, tak…? spierniczaj zatem.
[ a do rana: huk, zgiełk, błysk i tabuny wariujących psów z internetu]