umiłowaną, acz osobliwą, wonią istot, które darzymy uczuciem,
nieco przykurzonym zapachem przedmiotów, którymi zwykliśmy się otaczać
czy aromatem pokarmów, które codziennie dostarczają rozkoszy naszym podniebieniom –
teraz poddane wielogodzinnej ekspozycji na wysoką temperaturę i światło ultrafioletowe
ukazuje swą prawdziwą i demoniczną naturę. zaczyna śmierdzieć. cuchnąć. zalatywać.
śmierdzi papier książek szlachetnie nasyconych dotykiem, gryzmołami na marginesach i palimpsestami z kawy.
cuchnie rozgrzana ziemia w doniczce. pospiesznie schnące pranie. z komputera zalatuje blachą. śmierdzi mi ucho i kolano.
mops, co zwykł pachnieć rozczulająco kukurydzianym chrupkiem i słodką śmietanką –
teraz, nie przymierzając, wali chrupem, chwastami z podwórka i sikami.
śmierdzi powietrze gorącym asfaltem, dusi zapachem parującego deszczu. drewnem stołu i kremem do ciała.
włosami związanymi na czubku głowy. znoszonym dżinsem. zmęczeniem. snem. truskawkami i bazylią.
oblepia mnie od środka grubą warstwą różnokolorowej gutaperki o smaku słodko-gorzkim. mdli. i podnieca.
och. balkon obok z hukiem runęła w dół skrzynka wypełniona kwieciem. lato.
komentarze ze starego bloga zazie-dans-le-metro.blog.pl