gry uliczne vs. gry salonowe

2010-07-31

sobotnia pogoda nie zachwyca amatorów odwodnienia i udaru słonecznego – czasem słońce, czasem deszcz
z miażdżącą przewagą deszczu. czyli dla mnie jak znalazł. pogoda świetlicowa. czas bierek, chińczyka i dupy biskupa.

syd, prężąc się na przystanku autobusowym, dumnie reprezentuje tarchomin

nie protestuje zanadto przeciwko wycieczce na powiśle, aczkolwiek wypada jej pozostać sceptyczną…

quentin szykownie wgryza się w papierówkę…

… i doznaje żenującego skwaszenia. potem jest już tylko gorzej…

w autobusie odbiera służbowy telefon, w którym Szczepan komunikuje jej,
że Jadwiga spóźniła się na samolot, gdyż skradziono jej bagaż w hotelu,
który zdemolowała poprzedniej nocy na skutek galopującej frustracji
z powodu nieotrzymania grantu z programu przyjaźni polsko-hongkońskiej.

jest duszno i sennie. tak naprawdę, to miałabym ochotę przycupnąc gdzieś pod drzewem i zasnąć. sufit spada mi na głowę.

półsenne majaki: żelbetowe sklepienia, stalowe szkielety i jarzeniowe światło schronu atomowego

tymczasem na solcu trwa w najlepsze rozgrywka pstrykacza

wciąga jak słowo honoru

takie ładne, że aż miałabym ochotę je połknąć

a do połykania mamy pyszne szprycery z białego wina i arbuza

widać od razu, że karta mi idzie jak cholera :>

a Quentin żłopie w najlepsze

a kiedy już opił się jak bąk, poszedł się poturlać wokół stołu ping-pongowego

a potem znów uzupełniał płyny. dba o siebie.

solec 44. dobra i zacna miejscówka. fajne gry planszowe. namawiam dziewczyny na twistera, ale uparcie twierdzą, że są jeszcze zbyt trzeźwe.

rozpoczynamy kolejną rozgrywkę. quentin chwycił aparat i władował się na krzesło. upraszam o docenienie artyzmu i poświęcenia.

emi utrzymuje, że niniejszym docenia.

tymczasem ewa opracowuje szczwaną strategię wykończenia przeciwników w kolejnej planszówce

zazie jak zwykle coś opiernicza – tutaj: czerwone porzeczki wydłubane ze szklanicy

naprawdę nie mogę nic poradzic na to, że opeirniczam wszystko, co mam w zasięgu wzroku. szepraszam, quentin. szepraszam, syd.

spoko luz!

quentin robi dobrą mine do złej gry. własnie został z jedną kartą.

podliczanie punktów, zajadłe spory, okrzyki zwycięstwa i widowiskowe seppuku przegranych

lampy z jednorazowych talerzyków

niniejszym podejmuję decyzję o zakupie takowych w tesko

są zjawiskowe. gdzie ja mam zszywacz?

syd tasuje karty przed kolejnym rozdaniem

gramy w żółwie ścigające się do pola sałaty. bardzo szczwana gra.

nie wiemy kto jest kim i snujemy spiskowe teorie. na zakończenie rozgrywamy jeszcze kilka partyjek gry w owoce i dzwonek.

atmosfera osiąga szczyty absurdu. stajemy się zbyt głośne. postanawiamy więc zmienić lokal.

my tu jeszcze wrócimy!

powiśle kusi parną nocą, klapą otwartego śmietnika i uchylonymi wrotami osobliwej pakamery

zazie i jej gacie rzomdzom na kfadracie.

szczyt marzeń motoryzacyjnych anno domini 1985

przejście na drugą stronę świata

to jest dziwna noc, mówię wam.

gabinet osobliwości, bestiarium, laboratorium alchemiczne, gabinet figur woskowych…

krużganki, galeryjki, schodki, kolumny, arkady – nabogato!

jeszcze quentina tam postawić i scena balkonowa jak marzenie!

zahaczamy. tłok. gwar. młodzież z ha-end-emu. odhaczamy. odpadamy.

snujemy się. quentin jedzie tramwajem spać.

a nam włącza się szwędacz. zahaczamy jeszcze to tu, to tam.

aż w końcu – zwabione afrobitami grajka krawca i grajka igora – lądujemy w kulturalnej, gdzie z garstką zbłąkanej młodzieży tańczymy do upadłego

jest zaebyście. duszno. parno. pot się leje. dżwięki pulsują pod stopami. trzecia poranna. dobra noc.

 

 

 

 

 

komentarze ze starego bloga zazie-dans-le-metro.blog.pl

 

 

 

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x