nie więc helou, piję sobie kawkę, piszę strasznie ładne i okrągłe zdanka,
prześlicznie je formatuję elegancką czcioneczką i zamykam w zgrabniutkich dokumencikach,
które wysyłam mailem, mam ładną bluzeczkę, pomalowałam nawet rzęsy,
odbieram telefony i mówię do słuchawki równie krągłe i mądre oraz profesjonalne wyrazy.
a teraz uwaga – wstaję od stołu po drugą filiżankę kawy i – ojezus, słuchajcie! –
za moim krzesłem na podłodze leży…
chociaż jak tak patrzę, to właściwie nawet stoi…
lecz zasadniczo i ze swej natury – leży:
przeogromna mopsia
KUPA.
i nagle mi wszystko rzednie. z miną na czele.
no bo wyobraźcie sobie. cały dzień wziął w łeb.
kiedy pomyślę o sobie, o tych zdankach, pomalowanych rzęsach,
o szczytującym samozadowoleniu i poczuciu spełnionej kreacji,
o wyrazach do słuchawki i nonszalanckim bujaniu się na krzesełku
z mega-metaforyczną-KUPĄ za tymże awangardowo rozbujanym krzesełkiem –
to nagle dociera do mnie cała ironia mojego jestestwa.
bo to jest tańcząca parabola, która struga ze mnie wariata.
przeyebane.
komentarze ze starego bloga zazie-dans-le-metro.blog.pl