Po nakręceniu najdłuższego filmu drogi w historii europejskiej kinematografii niezależnej
cała nasza ekipa udała się na zasłużony wypoczynek, nie zauważywszy nawet,
że w wysokogórskiej miejscowości, do której właśnie przybyliśmy śniegu jest raczej jak na lekarstwo.
Poranek pozbawił nas jednak reszty złudzeń. Obiecano nam pokój z widokiem na ośnieżone szczyty monumentalnych Dolomitów. Jakież wymowne było nasze “wtf?!”,
gdy rano – drżący z podniecenia i zimna – stanęliśmy na balkonie, a oczom naszym ukazała się… mgła.
cała nasza ekipa udała się na zasłużony wypoczynek, nie zauważywszy nawet,
że w wysokogórskiej miejscowości, do której właśnie przybyliśmy śniegu jest raczej jak na lekarstwo.
Poranek pozbawił nas jednak reszty złudzeń. Obiecano nam pokój z widokiem na ośnieżone szczyty monumentalnych Dolomitów. Jakież wymowne było nasze “wtf?!”,
gdy rano – drżący z podniecenia i zimna – stanęliśmy na balkonie, a oczom naszym ukazała się… mgła.
Gęsta, ciężka i nieprzenikniona mgła o standardowym kolorze mleka uht 2% tłuszczu.
– To typowe dla górskich poranków… Śniegu co prawda nie ma, nie da się ukryć, ale zobaczycie…
Zobaczycie, mówię wam, zaraz się przejaśni i wyjdzie słońce… Słońce, błękitne niebo i… i szczyty gór…
Jak na pocztówkach… – ktoś z nas niepewnie próbował ratować tę godną pożałowania sytuację. Bezskutecznie.
Najbardziej niepocieszony był Danny Boy, któremu marzyły się ośnieżone choineczki,
Najbardziej niepocieszony był Danny Boy, któremu marzyły się ośnieżone choineczki,
łańcuchy na kołach samochodu i chyba święty kurva Mikołaj dyndający z komina.
Hell, yeah. Witamy w Południowym Tyrolu, a zamiast śniegu mamy dla państwa zgniłe liście z zeszłego sezonu.
Ukoił nas nieco fakt, że podobno widziano śnieg na stoku. Tymczasem postanowiliśmy udać się na rekonesans po okolicy,
pokonując przy okazji srylion serpentyn drogowych – tym razem w dół – i zahaczając o maleńkie mieścinki
w drodze z Vason do Trydentu.
Typową cechą wszystkich małych mieścinek świata jest rzecz jasna ich malowniczość
która każe mi wychylać się przez okno jadącego samochodu i pstrykać kolejne zdjęcia, które tak naprawdę
nigdy nie powinny ujrzec światła dziennego ze względu na swe osobliwe i mocno dyskusyjne walory artystyczne,
które – jak powszechnie wiadomo – mam gdzieś :)
Nie no, spoko… jest fajnie. Jak w Bieszczadach w listopadzie.
Każde z nas próbuje znaleźć w tej patowej sytuacji cos dla siebie.
Na przykład Danny cieszy się możliwością zawrotnego kręcenia kółeczkiem…
jak na wyrzutni resoraków
Niestety radości z obłędnych spirali i zakrętów nie podzielają jednak pasażerowie tylnego siedzenia –
bulgoczący żołądkiem Kristof i trzymająca się za głowę Syd
Mówię im, że jest fajnie i jeszcze szerzej otwieram okno, ale w odpowiedzi słyszę tylko jęki, głębokie westchnienia,
bekanie oraz inne takie świadczące o tym, że może jednak niekoniecznie.
bekanie oraz inne takie świadczące o tym, że może jednak niekoniecznie.
Piękne zgniłozielonobrązowe krajobrazy nie poprawiają humoru moim małym mistrzom drugiego planu.
Kristoff grozi nawet puszczeniem pawia, ale jak zwykle histeryzuje i przesadza.
Koniec końców Superbadi Danny zostaje zmuszony do ograniczenia prędkości do 25 km/h
i wchodzenia w zakręty po prostej, a najlepiej wcale.
Po przejażdżce rollercoasterem jestem gotowa na zwiedzanie Trydentu. A Wy?
– Hep… bue…
– Jezusmaria, będę rzygał! Przysięgam… – jak zwykle straszy Kristof, teatralnie wymachując apaszką.
ciąg dalszy nastąpi…
komentarze ze starego bloga zazie-dans-le-metro.blog.pl
[…] | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | […]
[…] | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | […]