dawnymi czasy miałam taką małą świecką tradycję. otóż rok w rok po paradzie równości
siedzę na murku na dziedzińcu w 1500metrów, przez słomkę piję drinki i patrzę sobie na młodzież…
jedynie Quentinek nie poddaje się obowiązującej blazie i beztrosko cieszy twarz. oto widzicie przed sobą fenomen – to niesamowite, ale rok w rok dokładnie o tej godzinie, o której parada rusza ulicami stolicy, ten oto Quentinek zaczyna być straszliwie zajęty i absolutnie nigdy nie może do nas dołączyć, gdyż przykładowo wekuje pomidory do słoików przywiezionych przez ciocię, nagrywa dla babci na video mszę za papieża lub finalizuje na allegro licytację dwunastu doniczek zdobionych techniką dekupażu. więc sorry. sami se maszerujcie, pojawie sie dopiero na afterku, baaaj!
a na afterku, wiadomo: – no czeeeś, cześ… buziaczki! gdzie szliście? my za drugą platformą! no to buziaczki!
– oboże, bożenka… – myśli sobie Zaz – gdybym była tak chuda, jak nie jestem, to zaraz bym ruszyła do tańca… a tak, to moge tylko runąć. dupą w dół.
– Cześć, Zaz. Masz wielką dupę, to na niej siedź. Może ciasteczko?