DARK WATER czyli japoński horror hydrauliczny

 


Jak nam się mieszka? Oczywiście, że odpowiem: „genialnie! cudownie! bosko!”.

Jak w tym dowcipie o wakacjach: zapytać Anglika, jak udał mu się urlop – odpowie: „That was good”.

O to samo zapytać Amerykanina – wykrzyknie: „AWESOME!!!”

i dalej posypie się już pełen bukiet przymiotników afirmujących świat i okolice.

No więc jestem niepoprawną Amerykanką w Warszawie i cieszę się z byle czego.

A w rzeczy samej – powody do radości mam osobliwe.


W miniony weekend, kiedy wszyscy świętowaliście hucznie zakończenie lata, włócząc się 

po Polu Mokotowskim, Placu Zabaw, nadwiślańskich plażach i innych przybytkach miejskich rozkoszy –

my walczyłyśmy z niezapowiedzianą wizytą niejakiego Mr. Hankey’ego, który z uporem maniaka

i złowrogim bulgotem wyłaniał się niczym Wenus z porcelanowej muszli z okrzykiem: „Hello, girls!”
Muszę przyznać, że nigdy wcześniej nie miałam przyjemności z zapchanym sedesem –

przeto przyjęłam ten fakt z autentycznym rozbawieniem. No zatkał się, hmm… Ale czymże?!

No dobra, chyba wiem. Nawilżane dziecięce chusteczki wrzucane w głębokie gardło 

tarchomińskiego odpływu tutaj – w starych rurach kamienicy z 1936 roku – 

stają się zabójczym kneblem. 

I co teraz, Mr.Hankey?


Najpierw potraktowałam go kretem w granulkach. Bęknął tylko pogardliwie.

Syd na fali desperacji pobiegła więc do ochockiego sklepu ‘1001 drobiazgów’ 

po zacny relikt przeszłości o niewiadomej nazwie – zasysacz? glonojad? grucha? jamochłon?

Whatever.
Po chwili z łazienki rozległo się prawdziwy festiwal beknięć i bulgotów. Mr.Hankey był w swoim żywiole.

Syd musiała skapitulować. W końcu postanowiła przystać na twarde warunki Mr.Hankey’ego 

i nawiązać z nim stosunki dyplomatyczne poprzez kurtuazyjne podanie mu ręki 

odzianej grubo w lateks i foliową torbę.


Wbrew pozorom „shaking hands” nie przyniosło spodziewanych efektów.

Mr.Hanky łaskawie uścisnął dłoń Syd i beknął cos w stylu, że teraz będziemy już zawsze razem. 

O nie, o kurwa – co robić?!


Syd pobiegła po pana Franciszka – przesympatycznego starszego jegomościa,

który od lat opiekuje się kamienicą i wie o niej wszystko. Także to, że rury są naprawdę stare 

i niedomagają na każdym piętrze i przy każdym kolanku. 

A nasz hydraulik mieszka 50 km od Warszawy i nie odbiera telefonu, bo jest sobota, a to jest Ochota. 

Hell yeah!!!


Na domiar złego – nie możemy korzystać także ze zlewu kuchennego oraz zmywarki,

gdyż wszystko natrafia na opór Mr.Hankey’ego, który niczym tama na Tamizie 

wzburza wody i występuje porcelanowych z brzegów.

Syd jest załamana. Mówię jej, że jest śmiesznie i że za 5 lat będziemy rzewnie wspominać, 

jak w sierpniu 2011 Mr.Hanky radośnie powitał nas z rury.

Chcąc podzielić się tą radosną nowiną, dzwonimy do naszego osobistego rezydenta ochockiego –

Quentina – który w ramach swojego grubego życia aktualnie bawi się za pieniądze podatników 

na kolejnym festiwalu – tym razem w Katowicach. 

Rezydent ów utrzymuje, że owszem – dwa razy miał do czynienia z zatkanym sedesem 

i że zna takiego pana ze sprężyną. Oto jego numer.

Dzwonimy więc do pana ze sprężyną, który wysłuchawszy naszej fascynującej historii – 

wyrokuje, iż najpewniej zapchany jest cały pion i jego sprężyna nie da rady. 

Więc odsyła nas niniejszym do pana z większą sprężyną, i to elektryczną! Oto numer. 

Dzwonimy. Rezolutny pan Henryk mówi, że owszem. Aczkolwiek będzie u nas dopiero wieczorem, 

bo nie mieszka w Warszawie. Grejt!


Tymczasem dzwoni Czmuda, że czeka już na nas z Bułką na Placu Zabaw i jest bosko.

Oczywiście nie wierzy w naszą opowieść kanalizacyjną – gdyż przecież w sobotę Warszawa się bawi 

i nie tańcuje oberków z gównem! Tymczasem my naprawdę boimy się wyjść z domu, 

gdyż Mr.Hankey grozi nam wezbraną falą kolegów z całego pionu, którzy już szykują się na imprezę.


Trzeba mu jednak przyznać, iż w naturalny sposób zacieśnił nasze kontakty z naszymi sąsiadami z góry i z dołu,

którzy chętnie i serdecznie prezentowali Sydowi bezproblemowe spuszczanie wody w swoich toaletach,

wymieniając przy tym swoje imiona, uściski dłoni i inne sąsiedzkie uprzejmości, 

a także wyrazy współczucia z powodu nękającego nas Mr.Hankey’ego.
Czekając na pana Henryka z nudów dostrzegłyśmy na suficie w sypialni

pokaźnych rozmiarów pęknięcie – które jeszcze tydzień temu było zwykłą rysą na tynku.

Teraz natomiast osiągnęło już status prawdziwej szczeliny istnienia, 

która napawa niepokojem i prowokuje do myślenia katastroficznego.


Na okoliczność owej szpary poznajemy naszego kolejnego sąsiada – sympatycznego pana Jarka –

który podziela naszą troskę, gdyż szczelina jest pochodną jego zacieku okołobalkonowego 

spowodowanego przez źle przeprowadzony remont spółdzielczy. 

Oraz że trzeba napisać pismo do zarządu, bo to nie może tak być. 

No właśnie! To nie może tak być – że ja sobie urządziłam pracownię, 

a szczelina istnienia już mnie nagabuje egzystencjalnie!


W końcu zjawia się pan Henryk z kilkunastoma metrami sprężyny

oszlamionej osadem hydraulicznym wielu warszawskich pokoleń 

oraz turbo trójnogiem generującym elektryczny wir. 
Pan Henryk nie bawi się w konwenanse i już po chwili robię za asystentkę hydraulika,

trzymając w dłoniach rzucającego się w konwulsjach elektrycznego węża 

nurkującego w mrocznym labiryncie rur. Łomot nie z tej ziemi, kamienica drży w posadach, 

a pan Henryk leży pod kuchennym zlewem i z rozkoszą nasłuchuje, 

jak rozwibrowana sprężyna przebija się rurami z kuchni, przez przedpokój i garderobę do łazienki. 

Pod naporem turbo sprężyny Mr.Hankey dokonuje swego marnego żywota, 

a kamienica prawie wylatuje w powietrze. A co tam, niech nas zobaczą! 

Pan Henryk ucina sobie z nami jeszcze miła pogawędkę przy herbacie i inkasuje 150 złotych. 

Świat wraca na właściwe tory.


Tymczasem ja – z braku innych atrakcji – wpadam sobie w panikę,

że podczas przeprowadzki zaginęło w akcji moje pudło z dokumentami firmowymi, 

aktem notarialnym mieszkania i dyplomem ukończenia studiów. 

No więc jedziemy nocą na Tarchomin i znajdujemy owo pudło nieopodal sterty śmieci do wyrzucenia. Dobra, dla mnie już wystarczy.


Ale nie kurwa, nie wystarczy! Rankiem wchodzimy do garderoby po czyste majtki

i lądujemy centralnie w wielkiej kałuży wody niewiadomego pochodzenia. 

Obok kałuży wznosi się sterta ciuchów i butów, które z wielka chęcią pochłonęły napływającą ciecz

i teraz prezentują się nader żałośnie. Opukujemy ściany, wąchamy sufity – 

wody znikąd, lecz stoimy w niej po kostki! KURWA.


Syd już prawie płacze, mnie mina lekko rzednie, nie powiem.

Naprędce wykonany eksperyment potwierdza moja teorię – kiedy odkręcamy kran w kuchni, 

woda leje się ciurkiem spod listwy podłogowej w garderobie, gdzie przebiega rura odpływowa. 

Ergo – turbo wąż pana Henryka rozszczelnił instalację. What a lovely morning!


Matka Czmudziego Dziecka pisze, że może dzisiaj Pole Mokotowskie.

Oczywiście nie wierzy, że leje nam się ze ściany. Bo przecież w niedzielę Warszawiacy spacerują, 

a nie tańcują z jakąś starą rurą. Cóż. Oto karnawałowa wizja świata na opak!


Przyjeżdża pan Henryk, wykuwa dziurę w ścianie, łata rurę i ogłasza zwycięstwo.

Wybija południe, a my sprzątamy gruz z podłogi. 

Jest dobrze :)


A Wam jak minął weekend? ;)

 

29-08-2011

—————————————————————–
archiwalne komentarze z zazie-dans-le-metro.blog.pl

 

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x