przechodzona i przeterminowana grypa wciąż daje mi w kość, w dupę i w mózg.
a przede wszystkim w nosogardziel. już mnie to nudzi, a lekarstw nie lubię z zasady.
ostatkami siły woli zmuszam się do łykania tabletek codziennych, bez których ani rusz. i więcej nie chcę.
teraz powinno się tutaj pojawić dużo słów opisujących zmęczenie, frustrację i jesienną melancholię.
albo kolejna smutna piosenka. albo smark nosem oraz eekhee ekhee khee kheee…. i znów smark.
brakuje mi pomysłów na mentalną resuscytację, emocjonalną rehabilitację oraz resztę ćwiczeń duchowych,
które choć trochę przybliżyłyby mnie do realnego odczuwania dobrostanu, w którym faktycznie się znajduję. nie żartuję.
po prostu zmęczone ciało staje mi ością w umyśle. belką w oku. igłą w stogu siana.
sama sobie robię sobie wbrew, wspak oraz pod górkę.