po raz pierwszy usłyszałam go pewnej listopadowej krakowskiej nocy, siedząc na podłodze
w kazimierskim mieszkaniu kolegi. nieruchomo. obojętnie.
śmiejąca sie wszystkim w twarz, z zaciśniętymi zębami. pięściami. gotowa do skoku.
zawczasu przygotowana. profilaktycznie znieczulona. zaocznie wydrążona. w kilka lat po fakcie.
w środku poorana niczym mielone mięso. pozszywana byle jak, grubymi nićmi.
na zewnątrz zaorana i stwardniała, jak jałowa ziemia czekająca na śnieg,
po to tylko, by zamarznąć i zasklepić się już do końca.
miałam 21 lat i w jednej chwili serce mi pękło na kawałki. rozpieprzyło mnie w drobny mak.
nie mogłam pojąć, jakim cudem ten chłopiec ma odwagę
śpiewać tak przeszywająco lirycznie, z taką bezwstydną rzewnością,
emocjami na wierzchu, bezbronny i nagi w tym całym chaosie.
jeff, frajerze! śpiewasz jak baba! śmięję ci się w twarz,
pieprzony gówniarzu, co ty wiesz… gdybyś wiedział… milczałbyś zamiast jęczeć.
milczałbyś zamiast mnie budzić. zamiast we mnie ryć. zamiast mną łkać.
bladym świtem mam pociąg do warszawy. mówię rafałowi, że nie wyjadę bez tej płyty.
w środku nocy chłopak jedzie na drugi koniec miasta do kumpla, który ma nagrywarkę.
płytę z nabazgranym przez rafała: “jeff buckley – grace” mam do dzisiaj.
i nawet teraz, dwanaście lat później, słuchając jej –
rozpadam się na kawałki. rozpieprzam w drobny mak.
jego głos wibruje w moim zaciśniętym gardle.
dziś przypadkiem znalazłam piękny cover “grace” –
o wiele mniej ekspresyjny i szarpiący niż wykonanie jeffa,
lecz skromny, pokorny i przeszywający.
kto z was pamięta jeffa?
ja nadal
nie mogę przeboleć jego śmierci.
ja też.
nie mogę.
po raz pierwszy uslyszalam go w audycji Piotra Metza, w radiu, które kiedys jeszcze puszczało muzykę.
bo teraz już nie.
w rodzinnym domu mam stare pudło wypelnione kasetami. a na nich m. in. on.
płyta, która ukazala się po jego śmierci.
wybrańcy bogów… i tak dalej.
słuchałam…
ych…
pamiętam…pamiętam jakie wrażenie zrobił na mnie jego głos…no i zajebiście mi się podobał jako facet:-)…byłam w szoku jak dowiedziałam się o jego śmierci… do dziś żal
mi też się podoba jako facet. ewenement.
Jeff Buckley był jedną z postaci, która ukształtowała mnie jako człowieka. Do dziś nie mogę się pogodzić z jego tragiczną śmiercią – dlaczego to musiał być on? Teraz nadzieję w serce wlewa mi tylko zespół „Radość”, on jedyny mi pozostał…
Bogdan, co prawda Jeff mnie nie ukształtował, bo objawił się w kwiecie mojego wieku, ale także lubię folklor. Najbardziej Kapelę braci Bździuchów z Aleksandrowa k/Biłgoraja. Chłopaki nie mają co p[rawda strony internetowej, bo już pomarli…
;)
no to mam pozamiatane na dziś
:*