remont ciągnie się już drugi tydzień, a my z optymizmem patrzymy w przyszłość. zwłaszcza, że pojutrze wigilia.
no wiecie, choinka. aromat domowego ciasta. zapach zaprawy murarskiej. tynk zgrzytający między zębami.
dziś rano, podając panom robotnikom kawę i ciasteczka, zagadnęłyśmy nieśmiało,
czy istnieje jakikolwiek cień szansy na otynkowanie sufitu.
pan zdzisiek podrapał się w głowę:
– eeee… ale tam trzeba jeszcze zedrzeć warstwę… a poza tym, ja nie mam gruntu!
– kupić panu?!
– eeee….
ja odrobinkę zazgrzytałam zębami, a Syd ociupinkę straciła cierpliwość.
wskoczyła więc na drabinę i…
panie ździśku, rozumiemy, że zdzieranie warstwy sufitu wymaga odpowiedniego wyszkolenia,
super sprzętu, niezwykłej odwagi, nadludzkiego zacięcia i nieugiętej siły woli…
taki sufit potrafi człowiekowi na przykład nieprzyjemnie odpysknąć, opryskliwie wytknąć wady charakteru,
a także obrazić grubym słowem jego krewnych i znajomych…
trudno się zatem dziwić, że panowie robotnicy tak niechętnie wchodzą w bliska interakcję z takim sufitem…
taki tam – nieład sytuacyjny, z którym panowie robotnicy obiecują poradzić sobie sprawnie,
byle tylko nie musieć konfrontować się z sufitem…
kiedy po 9 godzinach wracam z pracy – nieład przybiera na sile i nabiera rumieńców.
tymczasem sufit rechocze diabolicznie i do rozpuku.