rzadko narzekam na samopoczucie fizyczne, gdyż z definicji jestem zdrowa jak kuń.
albo przynajmniej nie zwracam uwagi, kiedy coś we mnie telepie, skrzypi czy furkocze.
ale dzisiaj – powiem wam szczerze – czuję się wyjątkowo chujowo, słabo i bezwładnie.
oczywiście, że to wina ciśnienia. dziury ozonowej. albo jakiejś nerwicy epizodycznej.
ale – o matko bosko wysokoprężno – niech mi już przejdzie, minie i da spokój, bo nie mam czasu.
szukam dodatkowych zleceń copywriterskich, filcuję potworki, sklejam wzorki,
a lada dzień odpalam nową edycję Fruwającego Księgozbioru Latającego Mopsa –
czyli domową wyprzedaż przeczytanych książek.
postanowiłam zostać handlarzem-badylarzem i wysoko wykwalifikowanym straganiarzem.
jak mówi Mirella: “zesram się, a nie dam się”. ot, co.
i złotymi zgłoskami nad głową wyryję sobie:
the night don’t last forever
so get your shit together
Złe samopoczucie mogło być wynikiem nadchodzącego dyplomatycznego tornada z „polskimi obozami zagłady”, od trąbienia o których na każdym kanale telewizyjnym pękają mi dzisiaj uszy. Wiesz, tak jak ze strzykaniem w kościach przed zmianą pogody.
Pytanko przy okazji: czy w księgozbiorze mopsa znajdzie się może jakieś stare wydanie 'Astronautów’ Lema?
Pewnie nie, ale tak pytam na wszelki wypadek…
A ja mam z kolei od kilku dni okres zapominania o wszystkim. Cud, że z nudów, nie wiedząc na co zmarnować czas, którego nie chciało mi się spożytkować na obowiązki, zapłaciłam za telefon. Tylko dlatego, że nie chciało mi się odrywać od komputera.
oczywiście i się w pełni zgadzam:) i dodam na pociechę i dla śmiechu, że nie ma co się przejmować:) a i na pytanie poranne mojego syna, czemu mam taaaką duuuużżżąąą pupę odpowiadam z uśmiechem – bo mi taka urosła:) hejdaho i do przodu bajabonga eh