melduję, że jestem, wróciłam i cudem wylądowałam w ojczyźnie, bo pilotowi ryanair,
który zbyt późno posadził swojego boeinga na polskiej ziemi (a raczej pierdolnął nim o płytę lotniska) ,
skończył się pas lądowania i hamował chyba zębami. to po pierwsze.
po drugie – starłam sobie zęby od zgrzytania ze złości na okoliczność bachora (nie dziecka, lecz BACHORA),
który podróżował obok nas ze swą nieszczęsną matką i równie doświadczoną przez los babcią.
bachor ów był przypadkiem granicznym, totalnym i klinicznym. i nie mam tu na myśli “płaczu” czy “grymaszenia”,
które nagminnie zdarza się maluchom w samolocie, jest naturalne, zrozumiałe i nikt nie powinien mieć o to pretensji.
w przypadku bachora mam na myśli nieprzerwane i opętańcze darcie się przez bite dwie godziny, szarpanie się z matką,
szarpanie matką, szarpanie babcią, szarpanie fotelem, szarpanie wózkiem cateringowym i ogólne szarpanie samolotem.
bachor, o którym mowa był w wieku trudnym do sprecyzowania, bo:
– był dorodnym mutantem długości na oko 1 metra i wadze przeciętnego pięciolatka
– miał ledwo co wykiełkowane zęby, srał w pieluchy i jeszcze nie mówił
– miał burzę złotych loków, śliczną buźkę aniołka i rumiane policzki
– był dziewczynką
– nie, bachor z pewnością nie był niepełnosprawny, opóźniony czy chory – był po prostu ogromnym, przekarmionym
i nadreaktywnym półtoraroczniakiem, z którym ani matka ani babcia nie mogły sobie poradzić,
a za każdym razem kiedy bachor rozpoczynał kolejną serię wycia, darcia się, plucia, wierzgania, szarpania
i napierdalania we wszystko i wszystkich nogami i rękami, obie panie momentalnie zatykały mu buzię żarciem:
a to parówką, którą mutant ściskał w rączce oraz napierdalalał nią matkę po twarzy, a następnie wbił jej tę parówkę w oko;
a to bananem, który bachor pożarł wraz z połową skórki, zaś drugą połowę miętolił w łapach,
owijał nią szyję oraz chlastał matkę po twarzy niczym batem; a to czipsami, a to muffinem.
następnie bachor zesrał się i został przwinięty na siedzeniu, a jakże.
potem zrozpaczona matka usiłowała zająć bachora familiadą puszczaną na smatrfonie,
plastikową pozytywką wygrywającą bollywoodzkie melodie oraz innymi rekwizytami z dziecięcego repozytorium.
pod koniec podróży – umęczona i spocona – szarpała bachorem, który szarpał nią.
babcia tymczasem usiłowała wcisnąć pomiędzy szarpiących się kolejną parówkę.
no a ja zgrzytałam sobie cichutko zębami, gapiąc się w chmury.
po wylądowaniu (a raczej jebnięciu o ziemię) na lotnisku w podwarszawskim Modlinie,
przedstawiciele mafii taksówkowej kurtuazyjnie zaproponowali nam kurs do Warszawy Centralnej za drobną opłatą 320 złotych,
schodząc stopniowo z ceny do 40 zł za osobę (!), a ponieważ byliśmy we troje (z SuperBadim Danim),
a ja nie chciałam się dłużej kłócić z taksówkarzem (na koniec usłyszałam, że: “Jak się chciało tanich lotów z Modlina,
to teraz trzeba płacić!” oraz coś w stylu biedota-chołota-polaki-biedaki-cebulaki),
więc wybraliśmy opcję wizzairowego busa za 33 zeta od osoby.
po godzinie byliśmy w stolycy, a ja od razu wpadłam w sam środek bałaganu, zaległości w pracy,
zafaflunionych przeziębieniowo mopsów i uogólnionego kociokwiku. ale jest dobrze.
jest naprawdę dobrze. mimo braku pieniędzy, mimo monitów o niezapłaconych abonamentach i rachunkach
(no bo jak wytłumaczyć urzędom, że pieniądze mam, ale wirtualne, bo wystawiłam fakturę, a klient nie płaci…),
mimo niepewności, co dalej i którędy – jest dobrze. oczy odpoczęły od komputera, ręce od klawiatury,
a głowa od obsesyjnych myśli.
wenlafaksyna wydaje się czynić swoją powinność. powoli wracam do życia.
wytęskniłam się za mopsami jak jasna cholera. zrobiłam pierdyliard zdjęć chmurom, wzgórzom, dżdżom, deszczom i mżawkom.
kupiłam sobie zimowe buty z mega przeceny oraz torbę na zakupy z wizerunkiem miłościwie panującej królowej.
w ramach shoppingu nie zmieściłam się w 23 pary spodni w rozmiarze od 44 do 46, ale chujże z tym. cóż poradzić.
od poniedziałku idę na siłownię, o ile mi ktoś w końcu zapłaci, bo na koncie mam całe 18 złotych z groszami.
acha, mam mnóstwo zdjęć, więc jeśli ktoś miałby ochotę je tutaj obejrzeć,
to w ciągu najbliższych dni wrzucę na bloga mnóstwo zdjęciowego spamu ;)
fajnie, że czekaliście!
buzi! ;*
NO, to dawaj te foty! :)
obrabiają się ;)
W końcu! Ciasto bez cukru nadać?:D
ciasto bez cukru?! to czysta magia!!! :D
Przepisik? Siem sypiem z renkafka! 400 g marchwi, startej na drobnych oczkach,
100 g rodzynek (najlepiej niesiarkowanych),100g żurawiny,
200 ml wody ,
400 g mąki pełnoziarnistej,
5 jajek,
200 ml oliwy z oliwek,
1 łyżeczki proszku do pieczenia,
1 1/2 łyżeczki sody oczyszczonej.
2 łyżeczki cynamonu,
1 łyżeczka kardamon- sypię zawsze to co mam (mieszanka do piernika). Rodzynki zalać 200 ml ciepłej wody. Blachę wysmarować masłem i oprószyć mąką. Namoczone rodzynki zmiksować wraz z wodą blenderem na papkę, dodać jajka i wszystko dokładnie wymieszać mikserem. Po chwili dodać olej i ponownie wymieszać.
Połączyć ze sobą wszystkie suche składniki i dodać do zmiksowanych owoców. Wszystko dokładnie wymieszać. Na końcu dodać marchew, wymieszać łyżką. Gdyby ciasto było za gęste dodać ciut wody. Masę przelać do tortownicy/na blachę i wstawić do piekarnika nagrzanego na 160 C° . Piec ok. 1 godziny. Obiecuję orgazm!:D
good to see u :)
good to be here ;)
Alez oczywiście ,że chujże z tym. Jakas dziwna rozmiarówka w tej Walii, pewnie wszystko to wina dżemu, tfu dżdżu.
Fajnie , ze juz jesteście:) Dawaj zdjęcia :P
rozmiarówka rozmiarówką, ale dupę mam jak szafa – tego nie da się ukryć ;)
chujże z tym :-) zaiste :-) fajnie że jesteś.
chujże po stokroć, ale trzeba w końcu cos z tym zrobić ;)
poproszę o nowe wpisy bo wszystko na blogu przeczytałam już od deski do deski oraz o nie odłączanie Violetty gdyż czytanie jej komentarzy śmieszy mnie bardzo – nic tak nie sprawia radości jak nieszczęsie bliżniego :)
Czekam z niecierpliwością na zdjęcia z uroczej Walii:) W zeszłym roku lecąc do Norwegii przeżyłam podobne katusze. Dzieciak mścił się na mnie, mamusia i ciocia były zadowolone bo dzieciaczek się bawił, a zabawa ta polegała na waleniu mnie po głowie i rzucanie wszystkimi dostępnymi zabawkami. Zazwyczaj jestem asertywna, ale po wyglądzie osobniczej będących opiekunkami bachora wiedziałam, że wywołam burzę i zostanę oskarżona o bycie wredną suką. Zagryzłam więc zęby i stwierdziłam, że godzinę dam radę. Poza tym leciałam do przyjaciółki, z którą się pół roku nie widziałam i to były moje wakacje, więc postanowiłam nie nabijać sobie punktów stresowych. Ale jak Boga kocham miałam ochotę zabić matkę, ciotkę, a na końcu unieszkodliwić bachora.
Dziwią mnie te wypowiedzi niektórych osobników na Twoim blogu. Chyba jednak czasami nie pojmuję ludzi. To jest przykre obserwować taki poziom.
Fajno, że wróciłyście:)
Wpadłam gościnnie na Twój blog, od kilku dni czytam i czytam… i mnie wciągnęło:) nie wypadam lecz zostaję:)
Opis lądowania tylko mnie utwierdził w lęku przed lataniem. Jeszcze nie miałam „przyjemności” byc tam w górze
i niech tak zostanie. K@M są przesłodkie. Pozdrawiam.
Witaj zatem.
Trzeba było bachora otruć!
A tak między nami to pewnie coś z dziedziny autyzmu. Takie są ładne i nieznośne.
Grunt, ze jesteś. I już.
taaaa , autyzm ale chyba u matki
rodzic boi sie natłuc dziecku i tyle, dodatkowo chowa sie bez ojca najpewniej i dwie baby nie sa dla niego autorytetem
jezeli mozna upraszac, to ja w kwestii zdjęc: prosiłabym o Syd na nich duzo…u nas na prowincji nie widuje sie takich odwaznych kobiet…hmmm może to poociąg? Ona ma coś w sobie !
MLANG, tymczasowo pozwolę Ci jeszcze rozwinąć skrzydła w komentarzach na tym blogu – bo jestem ciekawa na co Cię stać. póki co muszę Cię zmartwić, ale nie porywasz mnie tymi komentarzami, ani nawet nie drażnisz. nie przekraczasz wizerunku standardowego trolla.
u Chustki dałaś się poznać jako osoba niezrównoważona – balansująca pomiędzy współczuciem a socjopatią, zobaczymy jak będzie tutaj – wprost nie mogę się doczekać! ;)
PlePle- Zazie witamy na TwoimWłasnymŚmietniku!
uwielbiałam Fraglesy i wiedźmę Ple-Ple, a mój własny śmietnik wprost ubóstwiam! ;)
:))) ja największe obawy mam przy lądowaniu właśnie, wyjątkowo tego nie lubię :)
dobrze, ze wróciłaś i czekam na zdjęcia
ja bardziej boję się momentu podrywania maszyny ;)
po 30 latach prawdziwej fobii przełamałam się i odtąd latam z przyjemnością – ale tylko z Syd :)))
Biedna mała. Bulimię ma jak w banku, po takiej „miłości przez żołądek”.
Czekam na zdjęcia! :)
to raczej nie jest bulimia….
Ja sobie też obejrze Wasze zdjęcia.
Ciekawe która to Syd, ta z tym fąflem na głowie czy ta za sterami?
skoro miałczysz że nie masz pieniędzy to po co latasz? biednych na loty nie stać prawda?ciąg dalszy sprzecznych informacji…eh Pani pulpet!
internetowy trollu, nie będę Ci się tłumaczyła z moich wydatków na kontakty z rodziną mieszkającą poza granicami Polski (uwierzysz, że bilety lotnicze zafundowała nam Mama Syd? poleciałyśmy za darmo! i co? skoczyło Ci ciśnienie ze złości?! ;). możesz mnie nazywać pulpetem, grubą świnią czy cokolwiek tam sobie wymyślisz. wolę być wszystkim innym byle nie Tobą – starą, brzydką, sfrustrowaną lampucerą prezentującą spieczone na solarium obwisłości na sympatia.pl i plującą jadem w internecie.
tak apropo diety jedyna i skuteczna zapewniam to m.ż
tak zazie mniej żreć i efekt masz murowany ,a nie zwisy tu i uwdzie,odnośnie komentarza jai zamieściłaś na moim profilu-tak owszem nie chciałabym wykonywać zabiegów jakichkolwiek na twiom ciele a lesbijek owszem nie szanuję i się trochę brzydzę,ale mam prawo!
Violetto, nigdy nie zostawiałam żadnych komentarzy odnośnie Ciebie na jakimkolwiek Twoim profilu. komentuję Ciebie i Twoje zachowanie tylko i wyłącznie tutaj – na moim blogu – ponieważ przychodzisz tu z własnej nieprzymuszonej woli i dajesz w komentarzach wspaniałe popisy kunsztu literackiego i galopującej inteligencji.
co do Twojego obrzydzenia względem lesbijek – owszem, masz prawo być homofobką. dziwi mnie tylko, czemu z takim uporem maniaka czytasz bloga lesbijki? po co? tak bardzo lubisz siebie dręczyć i zniesmaczać?
za porady dietetyczne dziękuję, z pewnością skorzystam.
Cieszę się, że wróciłaś :).
Co do lotu – żal mi babci, żal mi matki, żal mi dziecka – niczyja to wina. To najgorszy wiek, taki czas dzieciaka, burzy się toto, samo nie wie o co, próba sił – kto tu rządzi. Jeszcze z rok i młode przystopuje. W domu – nie reagować, robić swoje, konsekwentnie, w samolocie… zapychać jedzeniem, by współpasażerowie nie zlinczowali.
Ciebie oczywsita też mi żal, na szczęście lot nie był chyba długi, prawda? :)
lot nie był długi i nie ucierpiałam jakoś szczególnie podczas jego trwania.
natomiast dla tej upiornej trójki (matka, babcia i bachor) lot ten był męczarnia i koszmarem – to fakt.
niestety moim zdaniem winą można obarczyć matkę, która nawet nie próbowała się „skomunikować” ze swoim dzieckiem – poprzez słowa, przytulanie, głaskanie, zainteresowanie go czymś. Ograniczyła się tylko do szarpania z bachorem i zapychania mu dzioba żarciem. Smutny widok.
A ja sobie myślę, że ona zna lepiej swoje dziecko i być może słowa, przytulanie, głaskanie, zainteresowanie go czymś w ogóle nie skutkują ;). Ot, takie szatańskie dziecię ;).
O matko, jak ja się uśmiałam :)
Szczerze, to ja byłam takim zapasionym pampuchem, tyle że nie biłam matki bananem. Wystarczyło jednak wsadzić mnie do autokaru, a rzygałam dalej jak widziałam.
Na taksiarzy mam sposób- jak mnie taki wkurwi, to momentalnie zaczynam mamrotać jak mantrę „Wysłuchaj mnie Pnie Ciemności…” czy coś w tym stylu. Byłam zmuszona zastosować to kilkakrotnie (już w taksówce) i nie dość że panu Złotówie zamykało to gębę, to jeszcze nie kombinował przy płatności :)
uśmiałam się z tej taksówkowej metody „na szatana” :D chciałabym to zobaczyć!!!!
Zazie pewnie masz rację-z tym bachorem:)Ale ja kiedyś też tak sobie pomyślałam o jednym dziecku-które wyglądało normalnie-nic nie wskazywało na to-żeby coś w ogóle mu dolegało -prócz tego że był rozwydrzonym,rozpieszczonym do granic możliwości małym potworkiem.Niestety okazało się, że źle oceniłam zarówno jego jak i jego rodzinę.Bo miał bardzo rzadki zespół:Pradera-Williego.I jedynym w tym momencie sposobem na uspokojenie chwilowe dziecka-jest dawanie mu żarcia bo ono ma niepohamowane uczucie głodu.Straszna choroba i męka dla matki.Cieszę,że szczęśliwie wylądowałaś.
no tak ale widzisz spasiona zazie…bo skoro dupy nie może wsadzić w 44 i 46 rozmiar :)ocenia ludzi po okładce
jakże to płytkie pani wszechwiedząca-na siłownie sru może sponsora tam znajdziesz,sorki sponsorkę
@Obiektywna: faktycznie na pierwszy rzut oka z dzieckiem było wszystko OK. o zespół Willego-Pradera raczej go nie podejrzewam, bo dziecko nie było grube i spasione, ale po prostu wieeeelkieee, a wpychanym do ust jedzeniem raczej się bawiło i paprało niż je dziko pochłaniało. Na moje oko dziecko było po prostu nadaktywne, a matka zamiast je zająć czymś naprawdę ciekawym, miała „wyje*ane” na wszystko i wszystkich :(
@Violetta, cały czas zastanawiam się, czy dawać Ci prawo głosu na tym blogu czy nie… nie da się ukryć, że jesteś sfrustrowaną babą wyżywającą się tutaj jako pospolity troll. możesz sobie pisać na mój temat wszystko, co tylko chcesz, bo i tak mnie to nie dotyka. widziałam Twoje zdjęcia w internecie, kochaniutka, i naprawdę współczuję oraz rozumiem Twoją frustrację i nienawiść do mnie jako kobiety młodszej, ładniejszej i bardziej atrakcyjnej niż Twoja szanowna persona, którą tak rozpaczliwie reklamujesz na portalach typu sympatia.pl. na siłownię się wybieram, ale szukanie sponsora (tudzież sponsorki) jest mi zupełnie obce. Tobie najwyraźniej nie (vide: sympatia.pl)
A ludzi nie oceniam po okładce, tylko po zachowaniu ;)
nigdy nie wiem jak sie zachowac bedac swiadkiem takich scenek miedzy mamuskami a bachorkami- z jednej strony mialabym ochote wcielic sie na chwile w role super niani ale jesli zdarzalo mi sie zainterweniowac, szczegolnie gdy mamusia ewidentnie wyladowuje frustracje na bachorku to zwykle konczy sie taka interwencja agresja slowna wobec mnie typu- niech sie pani odpierdoli i zajmie soba i jeszcze intensywniejszym potrzasaniem bachorkiem
ja nie interweniowałam, chociaż w momencie szarpania dzieciakiem – ciśnienie mi rosło…
dobrze, ze to nie byl samolot transatlantycki.
gdyby byl, prawdopodobnie ktos by tej podrozy nie przezyl.
najprawdopodobniej – ja ;)
ło matko, wykastrowałabym babkę za matkę, matkę za córkę i córkę jakby jej się w przyszłości chciało podążyć śladem babskiej linii, albo uczyniłabym z niej sierotę, wyrosłaby może na ludzi.
a nie dało się bachora-potwora spuścić w kibelku? razem z matką , babką i parówką???
fajnie że jesteś……….czekam na miliardy zdjęć a w szczególności kcem zobaczyć te o dżdzu……..
moją wściekłość budziło zachowanie matki i babci, które w ogóle się z tym dzieckiem nie komunikowały, tylko zapychały jedzeniem i szarpały…. :(
Ja w kwestii rozwydrzonego bachora. Troche sie na tym znam, bo jestem matka takiego bachora z autyzmem, ktory teraz juz nie wrzeszczy (przynajmniej nie zawsze), nie kopie i nie bije matki, ale tylko dlatego, ze ma juz przeszlo 10 lat i zaliczyl ten Wasz „pierdyliard” terapii. (I nadal zalicza).
Jesli ktos ma podstawowe informace na temat tego, czym jest autyzm, to wie, ze wlasnie ta komunikacja w w iekszosci przypadkow jest po prostu niemozliwa, szczegolnie u tak malych dzieci. Jesli bachor ma ok.1,5 roku to prawdopodobnie matka (lub rodzice, bo wcale nie wiadomo, czy wychowuje go sama) jeszcze nie ma diagnozy i nie wie,co sie dzieje z jej dzieckiem. Mozliwe, ze uwierzyla otoczeniu, ktore swoimi reakcjami informuje ja, ze jako rodzic jest beznadziejna. Autysci bardzo pozno zaczynaja mowic (Niektorzy nigdy nie opanowuja tej sztuki), maja problem z dotykaniem, wiec sie nie przytulaja, nie chca zeby ich glaskac, Nie utrzymuja kontakzu wzrokowego. Wszystkie zmysly i caly organizm funkcjonuje inaczej niz u osoby neuro typowej. Nie jestem lekarzem a nawet gdybym byla, to nie wystawilabym dziecku „diagnozy” na odleglosc, ale gdy przeczytalam opis tej podrozy, od razu pomyslalam, ze to przeciez dzieciak z autyzmem. Jedyny minus, jaki ma u mnie matka, to zmiana pieluchy na siedzeniu.(ochyda).
Wiem, jesli mi sie nie podoba, to moge nie czytac bloga. Problem polega na tym, ze wszystko, co do tej pory przeczytalam bardzo mi sie podobalo.oprocz tego wpisu. Swietnie rozumiem, ze niefajnie sie leci w takiej atmosferze. Ja nawet uwazam, ze sposob opisania sytuacji moze sie wydawac zabawny. Niestety dla mnie jest to smutne i niesprawiedliwe, bo wiem jak to jest. Potrafie sobie wyobrazic, jak czula sie matka „bachora” z samolotu. Dla Was to byly jakies ok.2gdz. Ona to ma co dziennie.
Joag, rozumiem Twoje rozżalenie i współczuję, że Twoje dziecko cierpi na autyzm.
Przepraszam, jeśli poczułaś się dotknięta tym tekstem – nie było to moim zamiarem.
Przyznaję, że nie jestem lekarzem/psychologiem/psychiatrą i nie potrafie ocenic na podstawie zachowania, czy dziecko ma autyzm czy po prostu matka nie potrafi nad nim zapanować.
Opisałam to, co widziałam. Zachowanie dziecka i bezradność matki połączoną z jakąś taką zrezygnowaną obojętnością.
Opisałam to w sposób zabawny, ale w samolocie nie było mi do śmiechu – NIE, wcale nie dlatego, że tak bardzo było mi źle i niefajnie w takiej atmosferze, bo dla mnie to faktycznie tylko 2 godziny. Naprawdę współczułam dziecku, które się męczyło i po całej podróży było zmordowane. Momentami dziwiła mnie obojętność matki, ale to w sumie nie moja sprawa…
Owszem, mogła nie wiedzieć, że zachowanie jej dziecka to objaw autyzmu – a może i wiedziała. Nie wiem. To była smutna scena. Usiłowałam ją na blogu rozbroić nieco humorem, ale rozumiem, że temat jest kontrowersyjny i wielu osobom może się nie spodobac takie potraktowanie sprawy.
Gdybym usłyszała od tej pani w samolocie jedno zdanie:
– „Proszę państwa, moje dziecko ma autyzm. Postarajmy się, aby ta podróż była jak najmniej dla niego stresująca i ciężka…” – to myślę, że spotkałaby się ze zrozumieniem i uniknełaby tych oburzonych spojrzeń, syknięć i wymownych westchnien współprasażerów. Wszyscy jesteśmy ludźmi, a dzieci zawsze płaczą na pokładzie samolotów i ja nie mam z tym problemu, bo stres, hałas, zmiany cisnienia i reszta pokładowych sytuacji doskwiera nie tylko najmłodszym. Uderzyła mnie tylko ta bezradnośc i rezygnacja matki oraz SZARPANIE dzieckiem.
Jeszcze raz przepraszam, jesli poczułas się urazona.
ciesz się że bachor był jeden!
na pokładzie było wiele dzieci (także niemowląt), ale bachor tylko jeden ;)))
Czy tylko ja widze po raz pierwszy to cudowne slowo PIERDYLIARD???
Alez mi sie spodobalo:))
O ja stara i nie jara….
oprócz pierdyliarda moim ulubionym liczebnikiem jest także brazylion ;)
a mnie urzekło ” a chuje z tym ”
kontekst też:)
a historyjka opowiedziana przezabawnie
fajnie, że jesteście w całości (! nienawidzę latać samolotem)
łojej, ale mi się omskło :)
* ” chujże „miało być, ale wtopa :)))
no hej , no witajcie , no nareszcie….no jak tam było …. siadaj i opowiadaj
usiądę, jak tylko znajdę chwilę ;))
znam jednego biorącego Venlafaxine. był podobno przypadkiem beznadziejnym, a Venla na niego działa jak ta lala :)
nie dałam rady doczytać do końca opisu o bachorze-potworze. z nerwów na matkę. i babkę.
podoba mi się to familiarne podejście do medykamentu ;) Venia chyba naprawdę jest moją dobra przyjaciółką :)))
w końcu wróciłyście ;p
Z niecierpliwością czekam na całą stertę zdjęć.
Mam pytanko, a można wiedzieć gdzie kochane M&K przebywały podczas Waszych podróży ? Oddajecie je do jakiegoś hoteliku czy niani w postaci znajomych/ rodziny ?
Pozdr. i czekam na nowe notki ;)
M&K przebywają w tymczasowym domu zastępczym, 5 gwiazdek all inclusive, eat as much as u can i drzyj paszczu ile zechcesz, są aksamitne posłania, są diamentowe zabawki, są i nareszcie dywany do zarzygania:; jest też i ninja, i bułka i dwie zastępcze matki. o. no.
Zazie jak i kochane K&M jednak to moją dobrze, mając takich znajomych i przyjaciół ;)
Ja niestety nie mogę mojej małej nadpobudliwej i raz na jakiś czas chorującej najukochańszej na świecie kulki osierścionej nikomu powierzyć ;/ Ale może to i nawet dobrze ;p
Pozdr.
Wrociłyście :)))
nie da się ukryć :)))
No, nareszcie jesteś :)
Na zdjęcia dżdżu, deszczu i mżawki czekam niecierpliwie. Przy okazji z chęcią i na pozostałe fotki rzucę okiem ;)
wszystkie odcienie dżdżu :) będą!
yupi! nareszcie!
też się cieszę ;) wszędzie dobrze, ale na własnych śmieciach najlepiej ;)