Przyśniło mi się, że…

… jechałam autobusem z grupą głośnych, wymalowanych i wystylizowanych nastolatek,
h&m’owych szafiarek z ajfonami i pretensjami do bycia kimś ekstra. Co więcej – byłam jedną z nich.
Mój outfit składał się z obcisłej sukieneczki w znienawidzonym przeze mnie kolorze “electric blue”
i jakiejś sztuczno-złotej biżuterii, łańcuchów i wisiorów, którymi dzwoniłam przy każdym sexy-kocim ruchu.
Miałam sztywne od lakieru, farbowane na czarno i wyprasowane prostownicą włosy. Byłam sobą!

szafiarki

Towarzyszyli nam jacyś chłopcy, ale – zajęci swoimi sprawami – byli dla nas zaledwie tłem;
traktując nas zresztą podobnie – niczym brzęczące breloczki uwieszone modnych spodni.
Słowem – byliśmy sobie przeznaczeni i świat o tym wiedział. Autobus był nasz!
Moherowe babcie truchlały pod naporem naszej głośnej elokwencji, trzepotu ciężkich od tuszu rzęs
i hybrydowych pazurów drapiących zaciekle ekrany ajfonów. I wtem… !

sparkles

Stało się coś dziwnego. Mogłabym powiedzieć, że jakiś wybuch, snop iskier, kolorowy dym i konfetti,
ale nie… Nic z tych rzeczy. Po prostu nagle okazało się, że wcale nie jedziemy autobusem
przez zatłoczone ulice Warszawy, ale jakimś rozklekotanym pociągiem
przez stepy i pustkowia nieznanego kraju.

transsiberian

Dziewczęta zamilkły, rozchylając przy tym obficie nabłyszczykowane usta
niczym ofiary przewlekłego nieżytu nosa. Mnie też zatkało, bez jaj.
Tymczasem chłopcy, wyjęli swoje ajfony, odpalili dżipiesy
i rozpoczęli gorączkową lokalizację naszego połączenia.

Trans-Siberian-Railway-Russia2

Okazało się, że jesteśmy kompletnie w dupie, czyli gdzieś pomiędzy Jekaterynburgiem a Omskiem.
– Japierdolę, jedziemy koleją transsyberyjską… – jęknęłam na samą myśl,
że oto spełniam swoje wielkie marzenie z bandą jakichś przypadkowych kretynów.
Ale no zaraz, zaraz… przecież byłam jedną z nich.

Towarzystwo niezbyt przejęło się faktem, że oto jedziemy “na przygodę” i totalnie ignorowało
moje próby wzbudzenia w nich entuzjazmu, oburzenia czy nawet buntu.
Moje katastroficzne wizje typu: “Zostaliśmy porwani i będziemy jechać tysiąc dni i tysiąc nocy!”
nie robiły na nich żadnego wrażenia. Wręcz przeciwnie – poinformowali mnie rezolutnie,
że według “kropki na dżipiesie” poruszamy się bardzo szybko i lada chwila będziemy u celu podróży,
czyli we Władywostoku. Ale tak się nie stało.

mongolia1024

Bo oto nasz wagon – na jednej z pomniejszych stacji – został odczepiony od głównego składu,
a następnie przetoczony na bocznicę i tam podpięty do jeszcze bardziej archaicznego taboru,
jadącego przez Mongolię aż na jakąś chińską prowincję. Moje podniecenie sięgnęło zenitu.
Biegałam po wagonie, obijając się od ścian i krzyczałam: – Chiny! Chiny! Chiny!
raz po raz wychylając się przez okna i zalewając się łzami wzruszenia na widok chińskich ideogramów
na tablicach dworcowych mijanych kolejno stacji.

transsiberianfamily1024

Tymczasem towarzysze mej niespodziewanej podróży zaczęli – jak gdyby nigdy nic – zastanawiać się nad…
ugotowaniem obiadu. Bo przecież jeść coś trzeba, nie? I nagle wszyscy naraz zaczęli tłuc się po wagonie,
otwierając dziesiątki szafeczek, szufladek i schowków wmontowanych w ściany.
Biegałam pośród nich z obłędem w oczach, asystując przy otwarciu każdego ze schowków
z okrzykiem: “Trup! Trup! Tam na pewno będzie trup!”.

LOngest-journey-in-the-world-trans-siberian

Jednak zamiast trupa było tam masło, dżem, jakiś makaron – słowem: full wypas suchy prowiant.
Nuda. Postanowiłam poszukać przygód gdzie indziej. Weszłam w wąski korytarzyk
ciągnący się wzdłuż całego tego wyludnionego pociągu-widmo i ruszyłam na poszukiwanie toalety.
Szybko jednak z niej zrezygnowałam, uświadamiając sobie, że jeśli nawet ją znajdę,
to na pewno będzie w niej siedział… – tak! właśnie! bingo! – trup.

toilet_zombie

A że naprawdę chciało mi się siusiu, zdecydowałam, że o wiele lepiej będzie je zrobić
w rozchybotanym przejściu-łączniku pomiędzy dwoma wagonami, gdzie w szczelinie między platformami
widać było tory. Ustawiłam stopy na krańcach platform, modląc się w duchu,
żeby wagony się nie rozłączyły (rozrywając mnie tym samym na pół) i nagle zobaczyłam, że…

school-yard-floral-jumper

ojej, jakie ja mam śliczne buciki! Ej, no nie mogę ich sobie przecież obsikać! O nie!
Takie błękitne, zamszowe, wiązane fikuśnie białą koroneczką.
Do tego białe podkolanówki, chudziutkie nóżki z wystającymi kolankami
i modra sukieneczka w rozmiarze XXXXS.
– Orany, jestem małą dziewczynką! – zaświtało mi w głowie. I faktycznie.
Miałam może z metr-dziesięć wzrostu, ledwo sięgałam nosem do klamki w drzwiach wagonu.

No świetnie, jestem małą porwaną dziewczynką, samotnie podróżującą koleją transsyberyjską,
nie mam kurtki przeciwdeszczowej, harpunu, dzidy, ani nawet pistoletu,
a tu gdzieś obok na pewno czai się trup!

Zaraz, zaraz… a reszta tych debili? Wróciłam do naszego wagonu i ujrzałam
bandę usmarkanych sześciolatków jedzących jak gdyby nigdy nic kanapki z marmoladą,
wyglądających przez okna i fikających nogami. Znikąd ratunku. Japierdolę.
– Nie martw się. Może ktoś nas odbierze ze stacji? – próbował mnie pocieszyć
jeden ze szczerbatych koleżków.
Taa… Uhm, odbierze… Chyba trup! – wydarłam się. – Albo morderca trupa!
dodałam złowrogo, aż smarkaczowi zaszkliły się oczy.

Żartów nie ma, nasze położenie jest chujowe, a zaistniała sytuacja nad wyraz poważna.
Tymczasem – jakby na przekór moim słowom – za oknami pociągu rozciągał się
zatopiony w blasku zachodzącego słońca absolutnie fantastyczny, baśniowy i czarodziejski
krajobraz górzystej chińskiej prowincji, majestatycznej głębokiej zieleni

transsiberian-scenery
poprzecinanej gdzieniegdzie wąwozami, rzekami, osobliwymi tamami i zaporami wodnymi.
Z wrażenia zamknęłam nawet swój gdaczący dziób i trwałam w zachwycie przez następne godziny.
Było mi tak pięknie, że w zasadzie… mniejsza o to, czy na stacji przywita nas trup, morderca,
jego żona czy jej kochanek. Niech to trwa. Niech tak będzie.

102987_trans-siberian-railway-2-799x362

Ale zamiast trupa i jego przyjaciół na stacji czekała na nas stara pomarszczona Chinka,
która wypakowała nas z pociągu bez jednego słowa, skrupulatnie policzyła, ustawiła parami
i popchnęła naprzód wąziutkimi uliczkami jakiegoś klaustrofobicznego miasteczka
zbudowanego z białej dykty, gipsu i kartonu.

china_town

Wszystko tu było jakby makietą i fasadą postawioną “na chwilę”, na pozór,
na przejazd wysoko postawionego oficjela partyjnego i w sumie mogło się rozsypać w proch i pył
tuż za ostatnim odjeżdżającym rządowym samochodem. Tymczasem tu się żyło.
W bloczkach z dykty i kartonowych boksach, tu się chodziło do wielkich jasnych szkół z regipsu,
tu się pracowało w tekturowych fabrykach i oddawało hołd pod gipsowymi pomniczkami przywódców ludu.
W sam raz dla mnie.

chinese-school

Wkrótce okazało się, że cała ta nasza wycieczka to rodzaj takiego “przedszkolnego Erasmusa”
i zostaliśmy po prostu wysłani na wymianę edukacyjną do chińskiej szkoły podstawowej.
Niestety równie szybko wyszło na jaw, że chińska matematyka wchodzi mi do głowy równie ciężko jak polska,
ale za to pani nauczycielka – sympatyczna gruba chińska babcia – powiedziała, że daje mi miesiąc
na zrozumienie zasad liczenia na chińskich patyczkach podobnych do ozdobnych świeczników z laki.

 

Koniec snu, dziękuję za uwagę, muszę iść się pouczyć.

 

 

Subscribe
Powiadom o
guest

3 komentarzy
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Joanna

Piękne!!Piękne bardzo!
Kobieto- jak ty piszesz, skąd to ludzie biora?? :))Po chu.. ci ta matma? Życie byłoby płaskie i bez sensu bez takiego pisania.
ot.
sciski i pozdrowienia!
A.

schronienie

jak to skąd? Zazie to Pisarka!

schronienie

zaz, Twoje życie toczy się na wielu planach! być może właśnie wpierdalasz gdzieś w Pekinie chińską kapustę! a w Honolulu popijasz drinka z parasolką :)

Scroll to top
3
0
Would love your thoughts, please comment.x