kwietniowe roztopy, rozkminy i najważniejsza decyzja, która jak zwykle podjęła się sama

strona główna > codziennik > PSYCHE  ||  mopsy  > kumokmiszur > czuczu

 

 

Tego dnia zarówno pogoda, jak i sceneria, idealnie odzwierciedlały mój wewnętrzny krajobraz:

konsekwentna szarość, przejmujący chłód, krople burej wody zalewające oczy i wszechobecny smutek wymarłej, opustoszałej i doszczętnie zrujnowanej przestrzeni.

Wiem, egzaltowany i pretensjonalny akapit, ale chciałam jakoś złagodzić opis stanu, który zasadniczo da się streścić słowami: nie chce mi się kurwa żyć.

Minęło już 5 miesięcy od śmierci Kumoka, a moja depresja wraz z poczuciem starości, beznadziei i życia w świecie post-apo tylko się pogłębiały.

Ta mała awanturna piesia przez lata trzymała mnie przy życiu, ta miłość wyznaczała mi drogę i prowadziła przez ciemność jak latarnia morska.

A teraz jestem jak zmielony sztormem rozbitek, wyrzucony na obcy brzeg i nie potrafiący znaleźć w sobie siły, by wykrzesać ogień, zbudować szałas.

I tylko siedzę, żrę piach, zastanawiam się, po kiego chuja ocalałam i czekam na ludożerców. A niech przyjdą, wpierdolą mnie na surowo i będzie po kłopocie. Nie chcę mi się żyć, serio. Nie mam siły.

Wiem, że tak nie wolno. Że wojna, Ukraina, głód na świecie, nieszczęścia, choroby.

A ja wciąż mam przywilej życia i wciąż go nie doceniam.

Kumok doceniała. Uwielbiała żyć. Ależ ona to kochała! Bardzo si ę do niego przykładała, wszystko robiła z takim oddaniem, pieczołowitością i w skupieniu. Chciałabym być jak Kumok. Chciałabym żyć jak Kumok.

Podjęłaś już decyzję? – spytał Marcin, gdy tak szliśmy w milczeniu.

Nie… – odpowiedziałam – Nie wiem…

 

Choć przecież wiem, ale nie mam odwagi się przyznać. Przed nim, przed sobą, przed światem.

 

Że chcę. Nie jestem gotowa, ale chcę. Bardzo.

 

Szalony pomysł mojej Przyjaciółki, który z początku totalnie odrzuciłam, zupełnie niepostrzeżenie zasiał we mnie jakieś ziarenko…

Nie wiem, czego… Nadziei? Czułości? Ciepłych myśli…? I ono teraz kiełkuje, nie dając mi spokoju.

Karcę samą siebie za to, że mogłbym chcieć i pragnąć. Że to nie fair. Że to za wcześnie. Że nie mogę i nie powinnam.

Ale też myślę sobie, że wszystko w moim życiu najlepsze – za każdym razem po prostu się pojawiało. Tak ot, znienacka. Nie pytając, czy jestem gotowa. Czy już wypada. Czy już można.

Tak było z Kumokiem. Tak było z Miszurkiem. Tak było z Marcinem.

 


A ja za każdym razem, gdy taki grom z jasnego nieba wpadał w sam środek mojego życia, które nie było “gotowe” – po prostu to przyjmowałam: z całą miłością i wdzięcznością do wszechświata. Bo skoro splot niespodziewanych okoliczności sprawił, że nagle pojawiło się na moim horyzoncie, to znaczy, że miało do mnie przyjść. Akurat w tym momencie – teraz.

I mogę to przyjąć i ukochać, albo kręcić nosem, że za wcześnie, że nie jestem gotowa, że może potem, że spróbujmy za jakiś czas. Tymczasem nie ma innego czasu. Jest TERAZ.

 

Więc na pytanie, czy podjęłam już decyzję, powinnam odpowiedzieć Marcinowi, że ona podjęła się sama. Że życie podjęło tę decyzję.

 

I że wkrótce będzie z nami maleńkie mopsie dziecko.

 

 

 

 

 

 


 

strona główna > codziennik > mopsy  > kumokmiszur > czuczu

Obserwuj Mopsiki Zazie:
 
Subscribe
Powiadom o
guest

1 Komentarz
najnowszy
najstarszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Katarzyna

Zazie nie zastanawiaj się długo. Psie dziecko, to najlepszy sposób na smutek po piesku, którego kochałaś ponad życie. Wiem, że nigdy nie zastąpi Kumoka, ale przyniesie Ci wiele radości i ukoi trochę zbolałe serce.

Scroll to top
1
0
Would love your thoughts, please comment.x