strona główna > codziennik > PSYCHE || mopsy > kumok > miszur > czuczu
Olałam psychiatrę i sama zwiększyłam sobie dawkę paroksetyny i bupropionu.
Póki co – chuja mi pomagają, nie jestem w stanie wrócić do poprzedniego stanu.
Gdy przez 48 godzin towarzyszyłam Kumokowi w umieraniu –
już wtedy intuicyjnie wzięłam podwójne dawki antydepresantów.
Byłam chora. Po tygodniu leżenia w łóżku, w jakiejś bezprzytomnej malignie,
przeniosłam się do leżenia w śpiworze na podłodze lecznicy weterynaryjnej.
Kortyzol i adrenalina dały mi takiego kopa, że przez 48h praktycznie nie zmrużyłam oka.
Z wzrokiem utkwionym w Kumoku, trzymałam jej non stop przy pyszczku rurkę z tlenem.
Myślałam wtedy, że razem walczymy.
A nie że razem umieramy.
Około 23.00 umarłam razem z Kumokiem. Umarłam.
Z tą różnicą, że następnego ranka musiałam wstać i udawać, że żyję.
Maksymalne dawki paroksetyny i bupropionu pomagały mi grać,
przynajmniej przez te kilka godzin dziennie. Bez nich wszystko się posypało.
I kto teraz stoi na tych zgliszczach?
Ja czy psychiatra srający w gacie, że drgawki i zespół serotoninowy?
Jeb się, Arkadiuszu.
Jeb się.
40 mg paroksetyny i 300 mg bupropionu.
Just watch me.
Wierzę, że w końcu zadziałają i po ostatnich tygodniach męki,
po tej niekończącej się nocy żywych trupów w czarnych odmętach,
wreszcie dopłynę do jakiegoś stałego lądu, ostatkiem sił wbiję się weń pazurami
i już nigdy nie puszczę.
Tymcasem przechodzę obok kawiarni, w której 13 lat temu
szczeniaczek Kumok próbowała radośnie wyskoczyć przez okno.
Przez moment mam wrażenie, że nie dam rady. Upadnę albo zacznę krzyczeć.
Ostatkiem sił skręcam w pierwszą przecznicę i siadam na szerokim parapecie jakiejś witryny.
Jestem stara, zmęczona i smutna.
Oczywiście, że życie jest zajebiste i nie należy wierzyć temu,
co się czuje, bo to minie.
Nadal nie jestem gotowa, ale decyzja podjęła się sama.
A może po prostu boję się za nią wziąć odpowiedzialność.
strona główna > codziennik > mopsy > kumok > miszur > czuczu
Obserwuj Mopsiki Zazie: