___________

nie mam nic do napisania. od dwóch miesięcy czekam na wieści z gruzji. i nic. cisza. uparcie trenuję wewnętrzny spokój. albo obojętność. wszystko byle tylko utrzymać się na powierzchni racjonalnego myślenia o ludziach i faktach.              

silent disco.

kwiecień plecień, ostro ryje banię i zmusza mnie do ekwilibrystyki godnej słonia w składzie porcelany lub mrówki w trybikach chińskiego zegarka. męczę się i wkurwiam, tracąc energię na bezcelowe i bezproduktywne kontredanse z nieistniejącym, wydumanym i rozbuchanym ponad granice wyobraźni… czymś. czepiam się jak tonący brzytwy i z nadmiaru ułańskiej fantazji jeszcze wywijam kończynami, och,...

piękny słoneczny chujowy dzień

ależ nic się nie stało, doprawdy. ja tylko pakuję manatki i wracam na tarchomin, złożywszy uprzednio broń i wypowiedzenie z pracy. to koniec, tak będzie lepiej, zostańmy wszyscy przyjaciółmi i nie kontaktujmy się już więcej. niestety nie jestem w stanie ciągnąć dłużej tego wszystkiego, bo jestem nic nie warta, głupia i beznadziejna. oraz nie nadaję...

I got my head checked. by a jumbo jet.

byłam dziś u mojego Doktora od Grzeczności Stosowanej – spóźniłam się niechcący pół godziny, zameldowałam się, wyspowiadałam i obiecałam poprawę. po raz kolejny usłyszałam, że ADHD ma się na całe życie i choćbym nie wiem co i nie wiem jak – to nie ma bata, zostanie ze mną na forever. gdybym mu w końcu uwierzyła...

jasna strona mocy.

na liczniku 76,5kg i waga poooowoli spada. co mnie cieszy, bo startowałam z 84kg uzbieranych od jesiennej edycji odchudzania. jem trzy razy dziennie – w odstępach minimum 5h – precyzyjnie ważone i zbilansowane odżywczo porcje pod pełną kontrolą dietetyka. talia się wysmukla, tyłek znika. nie męczę się jakoś straszliwie, nie cierpię z głodu, nie słaniam...

splash!

lecz po nocy przychodzi dzień, a po burzy…   dżdżownice wyłażą z ziemi. wracałam do domu w wieczornych strugach marcowego deszczu i tak mi było lekko, jakby to wszystko, o czym tutaj marudzę, nie miało większego znaczenia. a więc jednak – pojedyncze rysy i głębokie bruzdy nie psują bezsprzecznej urody krajobrazu. muszę je po prostu przeskakiwać....

karuzela z wariatami

opierdol z rana jak śmietana. nieco kwaśna i gorzka, ale do przełknięcia. moja wina. nie byłabym sobą, gdybym czegoś nie spieprzyła. i się rozpieprzyła. taka karma. life goes on. an on. and on. and on. poboli i przestanie, nic ci nie będzie. nic z tego nie będzie. słowo na dziś: πράγμα. pamiętaj, że musisz być...

a ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?

przynajmniej raz w tygodniu czuję się najgorszym copywriterem świata oraz najbrzydszą dziewczyną pod słońcem. przez resztę dni jest znośnie, co znaczy, że udaje mi się przemykać niezauważoną – bez potykania się o własne niezgrabne ciało i koślawe kadłubki zdań pokrętnie złożonych. myślę sobie, że chciałabym się schować jeszcze bardziej, nie rezygnując jednak z uczestnictwa w...

readme.txt

nikt nie przypuszcza. nikt nie wie. sama przed sobą ledwo się do tego przyznaję. ale to jest. jest. trwa od wielu miesięcy. i nie słabnie. nie odpuszcza. nie daje mi spokoju. powiedzmy, że traktuję to jako obsesję. z bogatego repozytorium dotychczasowych koszmarów – ta akurat jest wyjątkowo bezbolesna. choć równie męcząca i wiodąca mnie donikąd...

please don’t let them look through the curtains

początek marca to czas słuchania smutnych piosenek i lekkiego niedowierzania, że oto w jednym kawałku udało nam się przetrwać zimę. teraz już z górki, byle do wiosny, truchtem, przez brudne ulice i organiczne resztki minionego sezonu. biegnę, przystając co chwilę. czekam, nasłuchuję. z małego skrawka ziemi gdzieś pomiędzy turcją, armenią, azerbejdżanem a rosją nie dochodzą...

Scroll to top