na liczniku 76,5kg i waga poooowoli spada. co mnie cieszy,
bo startowałam z 84kg uzbieranych od jesiennej edycji odchudzania.
jem trzy razy dziennie – w odstępach minimum 5h –
precyzyjnie ważone i zbilansowane odżywczo porcje
pod pełną kontrolą dietetyka. talia się wysmukla, tyłek znika.
nie męczę się jakoś straszliwie, nie cierpię z głodu,
nie słaniam się z braku sił, więc chyba przeżyję.
orbitreki i inne cuda techniki tymczasowo odstawiłam,
bo najpierw muszę wyregulować metabolizm i ustabilizować poziom insuliny.
uspokoiłam się.
nie biorę żadnych suplementów, nie robię eksperymentów,
zrezygnowałam nawet z witamin – podobno jedzeniem
dostarczam ciału wszystkiego, czego potrzebuje.
nauczyłam się pić gorącą wodę. zasypiam momentalnie.
jasne, że nie jest idealnie,
ale jest ze mną dużo, dużo lepiej.
co oczywiście nie przeszkadza mi
w obsesyjnym rozkminianiu wszechrzeczy,
emocjonalnej ruletce, rozpierniczaniu dookolności
i przeżywaniu wewnętrznej dramy jakieś szesnaście razy dziennie.
z tego nie wyleczę się chyba nigdy.
żaneta posłańcowa, nalewając mi wczoraj kawę, rzekła:
– bo ty to jesteś taka laleczka Syda…
– co??! kurva??! coo?!! – i niemal się obraziłam, dotknięta do głębi.
no bo jakże to?!!
wróciłam do domu i nafukałam sydowi, że to i że owo.
na co syd, że przecież to prawda – jestem laleczką.
laleczką chucky.
ekhem… bardzo mi miło.
w obsesyjnym rozkminianiu wszechrzeczy,
emocjonalnej ruletce, rozpierniczaniu dookolności
i przeżywaniu wewnętrznej dramy jakieś szesnaście razy dziennie.
czy jest to objaw jakiegos zaburzenia? tez tak mam i nie wiem czy tak po prostu sie ma czy w wiekszosci sie tego nie ma :)
odpowiedz mi pipooooooooooooo … na rozpęd !!!
tak trzymaj:) i dobrze, że bez suplementów i eksperymentów można. Ech, może się wreszcie zmotywuję do ograniczenia żarcia, bo ważę 75:)