„Przenikliwy obraz rzeczywistości pokazany poprzez problemy dwóch ludzi z nietypowym bagażem.
Z morza wychodzi dwóch mężczyzn niosących szafę i pełni energii oraz entuzjazmu ruszają do miasta…”
* * *
zachęceni tym historycznym debiutem fabularnym i omamieni wizją przyszłego sukcesu w branży filmowej jakiś tydzień temu nakręciliśmy podobną etiudę.
Nie, nie był to pastisz ;P (zważywszy, że w grę wchodziły prawdziwe blood, sweat and tears, bo przedsięzięcie okazało sie naprawdę cieżkie i imponujących rozmiarów.
naszej etiudzie nadaliśmy roboczy tytuł „Trzej ludzie z kanapą”, mając nadzieję, że przyjdzie nam jeszcze do głów jakiś bardziej wysublimowany tytuł w stylu „ukryte cośtam, przyczajone cośtam” albo „piekarz, włamywaczka, jej mąż i jego kochanek”, ale jednak nie przyszedł, wieć pozostalismy przy wersji roboczej.
a więc: – lejdis end dżętelmen! end de łiner is… „Trzej ludzie z kanapą” !!!
CZAS: wieczorowa pora, pod osłoną nocy (co by uniknąć wymownie pytających spojrzeń przechodniów)
MIEJSCE: jedno z malowniczych, swieżo wybudowanych osiedli mieszkaniowych na warszawskim Tarchominie
AKCJA: szalona idea-fix przetransportowania, z jednego konca osiedla na drugi, na własnych plecach (tudzież rękach, kadłubkach i innych przyległosciach – wszystko humanistyczne, a więc i wątłe ;) przeogromnej kanapy, z którą rozstał się exMężczyzna kobiety, która teraz z wielką chęcią postanowiła przygarnąć niechciana kanapę w swoim nowym mieszkanku, rozumiecie? no…
WYSTĘPUJĄ: polonista, teatrolog i student rezyserii – bladzi, chudzi i niewyspani od nadmiaru literatury
niosą… niosą… niosą…
– ała, moje palce!
– weź…, weź trzymaj…! aaaaj! kurwa!
– … w lewo… , bo zahaczysz o smietnik!!!
niosą… niosą … niosą…, pies obwąchuje ich ciekawsko i placze się miedzy nogami:
– spierdalaj! – syczy teatrolog
niosą… niosą… niosą…
– eee…, a moze zejdziemy z ulicy…? autobus jedzie…
niosą… niosą… niosą…
– panowie…, ja juz nie mogę…- piszczy rezyser zza wielkiej poduchy
– no, to antrakt! – wyrokuje polonista – siądźmy sobie w fułaje, zapraszam!
stawiają kanapę na osiedlowym mini-rondzie (elegancko wybrukowana wysepka z klombem na srodku skrzyzowania).
Panowie siadają wygodnie, teatrolog nawet się rozpiera i wyciaga ręcę na wezgłowiu kanapy. Panowie rozmawiaja dobry kwadrans… o literaturze, o sztuce…, o Warlikowskim… i o Jacku Poniedziałku…. (atmosfera jak na ekskluzywnym raucie, brakuje tylko kelnerów roznoszących soft-drinki – przypominam, jestesmy na srodku skrzyżowania :)
– no…, ruszamy panowie!
niosą… niosą…. niosą…
a to, jakim cudem wnieśli tę kanapę (po tym godzinnym marszu z przeszkodami)na trzecie piętro bez windy to juz materiał na inną opowieść…
* * *
no, w każdem badź razie panienka Zaz ma juz kanapę u siebie.
mrrruu.teraz będzie ją testować.
2003-12-10