Myślę, że moi sąsiedzi zdążyli już mnie pokochać… (1)

miłością czystą, wierną i bezinteresowną. Za co?

a na przykład za to, że zastawiłam swoimi gratami pół korytarza, bo mi się w mieszkaniu nie miesciły.
Państwo wytzrymali dzielnie 24 h, ale po ich upływie zaczęli bardzo dyskretnie dawać mi do zrozumienia, że nie są miłośnikami awangardowej sztuki nowoczesnej, a instalacje w stylu lampa stojąca włożona pomiędzy szczeble drabinki umieszczonej na szafce kuchennej

nie do końca są w ich guście, ba! burzą im wręcz wypracowany przez lata światopogląd estetyczny (przywykły zapewne do kossaków nad kanapą, tudziez zegarów ściennych z cyber-kukułką wygrywającą standardy typu „jingle bells” czy „happy birthday”).

Mniejsza o to, ja też się nie znam na sztuce. Poza tym – jak się przekonałam na własnej skórze – zdekompletowane (zdefragmentaryzowane) instalacje sztuki konkretnej bywają niebezpieczne i wielce szkodza zdrowiu, zwłaszcza psychicznemu – aktualnie cierpię na PTSD czyli post traumatic stress diosder.

Czemu?
A temu, że moi (anonimowi jeszcze) sąsiedzi wpadli na genialny pomysł – coś w rodzaju „art-messages” – ustawiania elementów (uprzednio własnoręcznie zdefragmentaryzowanych, wandale!) owych instalacji tuż pod moimi drzwiami, ba! opierania ich o te drzwi!!!

Dzięki tej, jakże szlachetnej inicjatywie „aktywu blokowego”, przez kilka ostatnich dni – wychodząc rano do pracy (bo panienka Zaz jest kobietą pracujacą ;P) – byłam nokautowana przez m.in. drewniana deskę, która z impetem i bez zbędnych ceregieli (w stylu „dzień dobry!” czy nawet „surprise!!!”) wpadała do mojego mieszkania w tym samym momencie, w którym otwierałam drzwi (w celu dokonania wspominanego „wyjścia do pracy”) i zatrzymywała się dopiero na moim brzuchu lub z gracją przytrzaskiwała mi stopy (jakie to szczęscie, że owe deski miały mniej niż 165 cm ;P)

noo, przez te kilka dni było mi w związku z tym nieco delirycznie, bo nigdy nie wiedziałam, co mnie czeka tym razem,

jaki obiekt wpadnie stęskniony w me ramiona, jakiż to sąsiedzki znak-sygnał zostanie mi przekazany.

Czułam się niemalże jak bohater Gombrowiczowskiej „Pornografii” (pamiętacie ptaszka powieszonego na sznurku?:), który nieustannie zachodzi w głowę kto i CO chce mu przekazać.

Hym, w obawie o własne zdrowie usunęłam z korytarza moją „sztukę konkretną”.

Usuwałam ją przez dobrą godzinę, raz po raz prychając po artystowsku, że się plebs na sztuce nie zna.
Ech, moje instalacje podzieliły los papieża przytrzaśniętego meteorytem.
Ech, niech sczezną artysci!!!

2003-12-15

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x