Myślę, że moi sąsiedzi zdążyli już mnie pokochać… (2)


bo jakze tu nie kochać młodej i uroczej sasiadeczki, która przez pół nocy pije wino i prowadzi egzystencjalne rozmowy (z gatunku tych „od zmierzchu do świtu”), a głos jej oscyluje w rejestrach raczej wysokich i tych kurewsko przenikliwych, a i śmiech perlisty (by nie powiedzieć – histeryczny) ma moc kruszenia ścian.

A o siódmej rano („jaak doobrzeee wstaaać skooroo świit, juutrzeeenki blaaask duszkiem pić…”, oj, chce sie pić;P), gdy lekko nieprzytomna usiłuje wyjść do pracy, zahacza smukłą nóżką o rząd pustych butelek (z ostatnich trzech dni, hyhyhy…) ustawionych grzecznie przy drzwiach w kolejce do wyrzucenia (bo przez balkon jakoś nie uchodzi – psze państwa, tu mamy Tarchomin, a nie jakomś Pragie, z której sąsiadeczka do nas przybyła ;P).

No, i o siódmej rano buteleczki żwawo i dźwięcznie turlają się po terakocie w przedpokoju. Genialna akustyka!

Co za szlachetne brzmienie, od razu słychac z kim mamy do czynienia! (wszak nie jest to kakofonia puszek po piwie, tylko istna „muzyka sfer” szkła po trunkach bakchicznych :)

* * *

… a poza tym – nie był to brzęk tłuczonych butelek, nie towarzyszył im tez żaden pijacki monolog, tudzież zmysłowe mruczando „agustowskeee noooceeee….”, więc istnieje chocby cień szansy, że brzęk ów został zinterpretowany przez mieszkańców mego małego ( i przytulnego) bloczku jako… wypadajace z koszyczka marynaty i powidła ofiarowane ukochanej wnusi przez troskliwą babcię.

Tylko czemu wnusia ma takie podkrążone oczka?
Czyżby śliweczki zaszkodziły…?

2003-12-16

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments
Scroll to top
0
Would love your thoughts, please comment.x