Wczoraj nawiedził mnie pan z wielką drewnianą szpulką białego kabla i okablował mi lokal (i nawet szpulkę zostawił, która natychmiast stała sie ulubionym stołeczkiem Zaz :).
Pan głównie wiercił i kablował, zaś dwa dobre duszki klikały myszką i (niczym alfabetem Morse’a) starały sie nawiązać łaczność z matrixem (za co im ciepło mruczę w tonacji dziękczynnej:)
Koniec końców wirtual dotarł na ten mój koniec świata. Choć mój komputer jest chyba zbyt słaby na cokolwiek i tylko burczy twardym dyskiem, zamiast robić to, o co go proszę, to i tak jest fajnie, a przynajmniej powinno być i moze kiedys będzie.
Póki co, wiem jedno (oswieciło mnie wczoraj w nocy, hyhy) – internet szczęścia nie daje…
Bleh ;P
2003-12-18