dzięki międzygalaktycznym kontaktom dyplomatycznym naszego ministra wszechświata Quentina
znalazłyśmy się wczoraj na koncercie Arcade Fire:
dla porządku wypada wspomnieć, iż koncertów dla szerokiej publiczności unikam jak ognia,
gdyż w falującym tłumie za gardło nie chwyta mnie zbiorowe wzruszenie,
lecz silnie indywidualistyczny atak paniki.
nie jestem więc bywalczynią openerów, offów i selectorów.
choć nie da się ukryć, że na występie Florence & The Machine w warszawskiej Stodole
przeżyłam katharsis, ekstazę i objawienie. czyli wyjątki – owszem – się zdarzają. ale nie dziś.
wracając jednak do Arcade Fire – z cała sympatią do naładowanych energią z kosmosu młodych kanadyjczyków,
którzy skakali, fikali koziołki i żonglowali perkusją (dosłownie), powiem krótko i dosadnie:
zdecydowanie nie jest to moja muzyka.
ale miło było się pobujać w jednostajny powtarzalny rytm “aaaaa uuuu eeeee” oraz "uuuu yyyyy aaaaa"…
po koncercie powiedziałam do Syd, iż: “dupy nie urywa, ale i tak lepsze niż Paula i Karol”
bo trzeba wam wiedzieć, że żadna muzyka nie wkurwia mnie tak bardzo
jak rozśpiewana afirmacja świata i życia tych dwojga młodych miłych ludzi.
no więc postałam, pokiwałam się i pobujałam z Sydem, trochę się spociłam, napiłam się,
szturchnęłam się z Astrid, łypnęłam okiem Strzygę, pstryknełam kilka zdjęć telefonem…
generalnie było OK. chociaż gdyby to był koncert Radiohead, to pewnie bym się posikała z zachwytu. no ale nie był.
pojechałysmy potem na Chłodną, gdzie Magdusia, moja pracowa przyjaciółeczka od serduszka,
poczęstowała mnie Jelly Belly o smaku wymiotów, pasty do zębów i psiej karmy,
nie mówiąc mi jednak, że oto wręcza mi prezent, który zamówiłam wczesniej z myślą o Quentinie, a nie dla siebie,
bo przecież gdyby mi przypomniała, to bym wiedziała i bym tego nie zjadła, a tak to zjadłam
i zaplułam tymi żelkami całą Chłodną i w ogóle. ale na przykład Adze smakowały, co nie? ;)
PS. kto wie, gdzie moge spotkać dawną Zaz, która włóczyła sie po mieście i wracała nocnymi autobusami?
ta obecna strasznie się nudzi. wino ją już nie cieszy. kluby nudzą. pieski w domu czekają. i pachną chrupkiem ;)
komentarz