strona główna > codziennik > mopsy > kumok > miszur > czuczu
Przeglądając archiwum bloga, rzadko kiedy wracam do notek będących zapisami depresyjno-maniakalnej sinusoidy, emocjonalnych wyziewów czy pseudoegzystencjalnego bełkotu.
Zawsze za to – z radością i wzruszeniem – wracam do wpisów o mopsach. Bo w sumie tylko one się liczą, od lat pozostając na pierwszym miejscu mojej codziennej życiowej “Listy Wdzięczności”. Każdego dnia dziękuję losowi za tych dwóch – plączących mi się pod nogami – małych cyrkowców, którzy ratują mnie od zguby i szaleństwa.
Za każdym razem, gdy – becząc jak łajza po rozstaniu z Syd – pytałam, po co to wszystko; po co mi to było; te 10 lat i cała reszta… Odpowiedź była jedna: “Może właśnie po to. Po to jedno łobuzerskie i po to drugie grube. Bo prawda jest taka, że najlepszą częścią mojego związku z Syd były Kumok i Miszur. I to one ze mną zostały.
Dwie małe puchate główki, z którymi budzę się co rano:
Dwaj mali zapyziali zaspańcy o ciepłych brzuszkach, wierzgających nóżkach, które nocą kopią mnie po twarzy i stopkach pachnących starym chrupkiem i znoszoną skarpetą…
Ostatni mopsikowy apdejt na blogu pochodzi z czerwca. Idąc chronologicznie, trafimy teraz w sam środek trawiastej polany w pruszkowskim Parku Potulickich…
gdzie Kumok i Miszur dokonują rytualnych wypróżnień oraz zarządzają wszechświatem
w przypadku Kumoka zarządzanie wszechświatem odbywa się w sposób autorytarny i nie cierpiący sprzeciwu. Zresztą kto by śmiał stanąć na drodze tego niekwestionowanego Zwycięzcy i Człowieka Sukcesu.
W przypadku Miszura sprawy mają się nieco inaczej i głównie polegają na…
spierdalaniu kurcgalopem przed spodziewaną Apokalipsą Zombie oraz wampirem Nosferatu, który jest tak zdeterminowany, by dopaść Miszura, że dybie na niego nawet w pełnym słońcu…
Raczej nie ma się czemu dziwić, przecież na pierwszy rzut oka widać, że Miszur to nadzwyczaj smaczny kąsek…
A do tego sprytny jak sam Szatan, bo wie, że najbezpieczniej jest między nogami Tatusia
Z kolei Kumok ojcu swemu Marcinowi pozwala się nosić i wachlować…
Bo co on będzie chodził po próżnicy, skoro ojciec też ma nogi i bez sensu, żeby stary popierniczał na pustym przebiegu. Niech nosi swojego Zwycięzcę i Człowieka Sukcesu!
Według Kumoka Tata Marcin ma swoje codzienne obowiązki i musi się z nich wywiązywać. Na przykład bawienie się supełkiem ze Zwycięzcą i Człowiekiem SUkcesu.
W tle widzimy gumowe dinozaury, myszkowóz i Miszura wizualizującego sobie Apokalipsę Zombie…
… zaś na pierwszym planie: Kumok w zaciętej walce o ośliniony pizdryk
Osiem lat temu, gdy zamiast kolejnej piłeczki postanowiłam Kumokowi zorganizować do zabawy młodszą siostrę w pulchnej postaci Miszura…
znajoma mopsiara ostrzegała mnie: „- Ale wiesz, że wszystkie dzieci Decamerona są takie trochę… dziwne. Żyją we własnym świecie, nieustannie zatroskane losami planety i zdruzgotanym wzrokiem wieszczą rychłą katastrofę międzygalaktyczną…” [na załączonym obrazku Miszur wypatruje owej katastrofy z „balkonu” zwanego po pruszkowsku „rzygownikiem”]
W tym czasie Kumok wygrzewa się w słońcu…
A jeśli ktoś teraz poinformowałby go o nadchodzącej wojnie światów, Kumok odparłby: „Świetnie, przejmę władzę nad obydwoma!”
Miszur woli zawierzyć gwiazdom i kartom tarota…
dlatego tak wytrwale pomaga Tatusiowi w pracy
A musicie wiedzieć, że jest to bardzo, ale to bardzo wyczerpujące zadanie dla małego Miszurka
Kumok nie musi się tak trudzić, gdyż – w dosłownym sensie tego słowa – posiadł całą wiedzę świata tego…
Miszur natomiast preferuje niekonwencjonalne sposoby wglądu w rzeczywistość
wraz z czerwcowym słońcem foki wyłażą na brzeg…
i grzeją te swoje miękkie obłe ciałka ♥
jasne, na kupie najlepiej! tyle wokół posłanek, leżanek, poduszek – ale nie! jedna na drugiej!
oprócz tego, że Kumok jest Zwycięzcą i Człowiekiem Sukcesu – jest też małą ukochaną buziunią do całowania :*
Spoglądacie na fotkę i myślicie: „ale słodkie!”. No to ja wam teraz powiem:
Słodkie?! Pani kochana, to są takie brudasy i bałaganiarze, że głowa mała! Wszystko wokół upaprać, ufaflunić, jak nie ryjem, to dupą albo kopytami. Panie, to nie są dzieci! To są zwykłe skurwesyny!
Próbujesz z nimi po dobroci:
– A daj, mama wyczyści uszy i fałdkę…
To patrzy na ciebie zdziwione i mówi, że…
że nie-nie, bo łun czisty, czisty, panie kochany, łun myty, pachnący i kąpany!
Kiedy?! – ja się pytam – Chyba rok temu!
A Miszur jeszcze: – Nie mogę mieć czyszczonych uszu, gdyż obecnie nie przebywam w domu! ⇓ ⇓ ⇓
A kuku, Miszur! (spójrzcie na spłoszoną minę tego małego spryciarza!). Nic na to nie poradzę, że od czasu do czasu wypada przetrzeć tych brudasów mokrą ścierką.
zwłaszcza gdy jedziemy w odwiedziny do warszawskich panienek z dobrego domu…
Oto jasne lico Jadwini – zwanej także Krutkaskiem, czyli Najkrótszym i Najgrubszym Wężem Świata (mimo iż jej rodzona Matka utrzymuje, że Jadzia jest długim i smukłym mopsem jamniczym, zwanym Snejkiem. Co jest, rzecz jasna, kompletną bzdurą!). Jadzia chodzi na pianinko, recytuje francuską poezję i stepuje.
Czarne oblicze Maszeńki – zwanej także Makutu, ze względu na swój diabelski charakter i bliskie kontakty z ciemną stroną mocy – skrywa mroczne tajemnice, o których nawet najstarsi górale woleliby zapomnieć. Maszeńka uczęszcza na lekcje murzyńskiego i gra kopytami na djembe, zaś odbytem na didgeridoo. Dziewczynki są bardzo grzeczne i dobrze wychowane…
No chyba, że akurat mają między sobą coś do załatwienia.
scena rodzajowa z 1 poł. XXI wieku:
„Mężczyzna przed czterdziestką, otoczony trzodą chlewną, rozmyśla nad swoim życiem …”
Ale nad czym tu się zastanawiać, panie kochany, tu trzeba robić!
Tu som poczebujoncy! Weź nim pan poczonsaj osobnika Jadzię, bo on Jadzia kce!
A tego oto osobnika Miszura weź pan dociśnij bokiem, bo on poczebuje siem czuć ciasno i bezpiecznie…
I nie odchodź pan nigdzie, nawet po kawę, bo osobnik momentalnie zaczyna przeżywać wewnętrzne zdruzgotanie i apokalipsę zombie!
A temu osobnikowi Kumokowi aktualnie nic pan nie musisz robić, bo on jest zajęty spaniem.
Jak przestanie być zajęty, to z pewnością pana poinformuje wrzaskiem, sapaniem, kichaniem i uderzaniem w pana łapą.
Miszurek jest obsesyjnie zakochana w swoim Tatusiu. wygląda na to, że z wzajemnością.
miłość Kumoka jest szorstka, konkretna, zadaniowa…
pełna zawadiackich zaczepek, łobuzerskich szturchnięć i wygłupów. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, czy psy mają poczucie humoru, to na przykładzie Kumoka odpowiadam: – Mają, i to zajebiste! A jak potrafią pajacować! :D
Pomiędzy codzienna polką-galopką w obszarze buzi-dupci, jedzonko-spacerek, kupa-siku, przytul-baw się…
Od czasu do czasu (choć i tak częściej niż byśmy chcieli) pakujemy naszą trzodę chlewną do wysłużonego świniowozu
i kurcgalopem popierdalamy na stację kolejki WKD, która wiezie nas do miasta stołecznego Warszawy,
gdzie rezyduje nasz weterynarz i jemu pokrewni specjaliści od mopsich mord, brzuszków, łapek i flaczków
łojezu kochany, panie boże wszechmogący, jacyż oni som nieszczęśliwi w tym świniowozie!
a jęczą, a zawodzą, a dyszą, a jojczą, a ciasno, a gorąco, drapią pazurami umęczoną materię pojazdu i napierają nań cielskami swemi pokaźnemi…
Zapytacie mnie pewnie: – Pani kochana, a po co im ten wózek? Co one nóg nie majo?
A ja odpowiem: – No majo nogi, majo! Ale na ten przykład Kumok jest ślepa do imentu, a tak duch w niej tak wielki, że aż przekonany o byciu co najmniej bulmastifem, który przebiegnie maraton w 40-stopniowym upale, przeskoczy wszystkie przeszkody lotem błyskawicy i zabawi się po drodze ze wszystkimi psami w kategorii wagowej mutant-masa (czyli powyżej 45 kilogramów, gdyż resztą kynologicznych wypierdków Kumok po prostu gardzi). Niestety po 10 minutach tej wielkiej pardubickiej Kumocze nóżki się rozjeżdżają i trzeba muminka wziąć na rączki. No i dymać z nim, do kolejki, z kolejki, po schodach, ulicami, parkami, aż do weta. To ja dziękuję. A Miszur… No Miszur nózki ma sprawne, a jakże. Zwłaszcza wprawione w kucaniu i stawianiu klocka w najmniej odpowiednich miejscach i momentach, zwłaszcza przed licznie zgromadzoną publicznością. Dam sobie rękę uciąć, że wpuszczona na sznurku do wagonu kolejki WKD i zachęcona zachwytem starszych pań: „o jaka milusia!” – momentalnie wygenerowałaby serię kasztanów o takiej sile rażenia, że na najbliższej stacji rozwścieczony tłum wyniósłby nas na widłach gnojowych z pociągu…
No ale o czym ja tu… Acha! Świniowóz!
Bo wiecie, że minęły już czasy, gdy jak damessa z dwoma prosiakami ładowałam się wprost z mieszkania do Saaba. Teraz wkurwiona do granic, upocona jak bydlę, zmachana jak koń po westernie, pośród mopsich wrzasków, jęków i odśrodkowego szarpania wózkiem oraz uspokajających mantr Marcinka – ładuję tych dwóch cyrkowców do WKD.
Całe szczęście, że jak już dojedziemy do tej zasranej Warszawy Zachodniej, to zazwyczaj czeka na nas zupełnie nieupocona i niewkurwiona Syd – w Saabie, kapelusiku i ukelele. Plim, plam, plum! Więc ja – czerwona, wpieniona, upocona, z kołtunem na głowie i w jakiejś kurwa plandece jak namiot wojskowy – usiłuję nadać sobie jakiś wewnętrzny ton, taki bardziej ku światłu, ku ludziom, porozmawiać, co tam panie w świecie wielkim słychać…
Ale nieee! Nooo nieeee! Ten się teraz będzie tarzał w jakimś chlorofilowym ścierwie!!! No trzymajcie mnie!!!
Miszur, ja cię błagam, weź tak bardziej ku światu, ku słońcu… Bo zaraz mnie cholera jasna strzeli!
No dobra, Miszur się uspokoił. Logiczne, że czas na Kumoka, która wziąwszy do ryja jakąś trawę czy inny kłos, zaczyna się ksztusić…
A ci dwoje sobie, rozumiesz, grają na ukulele i zaraz może tańczyć zaczną! Japierdolę! Mój obecny facet, moja była dziewczyna – oboje piękni, niespoceni, ubrani wedle najnowszych trendów żurnalowych, radośni i rozśpiewani. I ja – rozgorączkowana kwoka, w nerwowym przykucu, o gabarytach stogu siana nakrytego końską derką.
No i która matka lepsza? Jasne, że nie ta, która czyści uszy, wyciska dupska i grzebie w faflach; upycha zwierzynę do wózka; poskramia jazgoczących, kiełzna rzygających i ratuje krztuszących się. Tylko ta od święta, roześmiana, z nową piłeczką w komplecie.
No i dobrze! :) Niech się cieszą sobą, małe patafiany! :D
Oczywiście Kumok zostaje utwierdzona w swym niezłomnym przekonaniu o byciu Zwycięzcą i Człowiekiem Sukcesu.
a potem buzi-bizu, pa pa pa… i ta zła matka pruszkowska znowu upycha cyrkowców do Świniowozu…
i z powrotem wywozi małych biednych światowców, staro-ochockie lwy salonowe, na głęboką prowincję.
Miszur – już w Pruszkowie – łypie tęsknie za Warszawą, za stołecznymi salonami, za modnymi uliczkami…
Miszur doskonale pamięta czasy, gdy srało się jak panisko! ba, jak król! – w ochockim Auditorium Maximum – na dziedzińcu przedwojennej kamienicy, ku uciesze publiczności zgromadzonej w oknach i na balkonach! [patrz: TUTAJ] A teraz… teraz to panie bida z nędzą. Stołeczne trotuary nasi mali światowcy oglądają co najwyżej z okien gabinetu weterynarza, nadstawiając swe duponszcze do upokarzających zastrzyków…
zaś matka Zazie z ojcem Marcinem – z braku własnego pojazdu samojezdnego – muszą upychać te dwa grube i wierzgające mutanty do mikro-wózeczka, który rozmiarem i wypornością nadaje się do niańczenia co najwyżej yorka w kokardkach (w porywach może i maltańczyka), a nie nosorożca i hipopotama, które z braku miejsca siadają jeden drugiemu na głowie i napierają na wątłą konstrukcję pojazdu, który pęka w szwach, a kręcąc ostatkiem sił swemi kółeczkami, wydaje dźwięki, jakby zaliczał właśnie ostatnią prostą wraz z ostatnich tchnieniem…
w końcu Matka Zazie poszła po rozum do głowy oraz schowana głęboko w szufladzie kartę kredytową, a następnie zrobiła „klik!” w internetach i zakupiła taki oto pojazd sportowy:
argumentując, że pojazd ów można doczepiać jako przyczepkę do roweru oraz biegać z nim kłusem po terenach zielonych, a przecież wiadomo, że matka Zazie jest słynną kolarką szosową, rowerzystką crossową oraz biegaczką długodystansową.
no sami przyznacie, że wózek Innopet Sporty Dog Trailer Deluxe prezentuje się znakomicie:
jest lekki, super zwrotny i mega wytrzymały. no i udźwignie nawet 30kg !!!
i teraz tak: nie wiem, na jakiej podstawie sądziłam, że w większym i fajniejszym wózku nasze mutanty będą grzeczniejsze…
prawda jest taka, że im więcej miejsca i im mocniejszy wózek, tym mutanty poczynają sobie znacznie zuchwalej…
co prawda nie wydając już dźwięków ostatniego tchnienia i łabędziego śpiewu umęczonej materii…
sportowy pojazd InnoPeta podskakuje i drży w posadach równie intensywnie, co stary chodzik dla yorka i maltańczyka
ja nie wiem, pani kochana, jak one to robio, ale robio..
,
skaczo, kotłujo się, przewalajo, ryjo i dyszo…
a Misiek – raz po raz niczym diabełek z pudełka oraz Gustlik z Rudego 102 –
wyskakuje z wózka na swych rączych nóżkach ku ogólnej radości pasażerów kolejki WKD
obłęd w oczach, wywalony jęzor i hiperwentylacja
i weź tu wytłumacz ludziom, że nie dręczysz zwirzontka…
Kumok – z racji wieku, urzędu i ogłady osobistej – uprawniona jest do siedzenia na kolankach…
a tak serio: ponieważ Kumok jest praktycznie niewidoma, staram się oszczędzić jej stresu podróżowania z szamoczącym się Miszurem, a najspokojniejsza jest wtedy, gdy trzymam ją w ramionach i szepczę jej do ucha, lekko podgryzając ;)
i teraz patrzcie:
czyż nie jest to najsłodsza buzia świata? ♥
no stoi sobie to moje szczęście na dwóch małych łapkach i zadziera główkę…
kiedy na nią patrzę; kiedy trzymam ją w ramionach; kiedy czuję jej zapach… – jestem absolutnie szczęśliwa
czasem sobie myślę, że to ona nauczyła mnie żyć, kochać, ufać i trwać…
i z wysoko podniesioną głową dziarsko i z przytupem pokonywać wszystkie przeszkody – cała Kumok ♥
Miszur natomiast dostaje nerwowego wytrzeszczu w poczekalni Kliniki Małych Zwierząt SGGW:
i na nic zdają się kojące zaklęcia Matki Syd, która odebrała nas z Dworca Zachodniego i powiozła na warszawski Ursynów
Kumok jak zwykle w pełnym chill-oucie, nieważne, że zaraz będą jej pobierać krew do siedmiuset fiolek
cierpliwie znosi erupcję macierzyńskich uczuć Syda
jest czerwiec 2018. rzucamy się w wir mopsich badań kontrolnych
a że nasz weterynarz jest mocno obleganym gościem, to koczujemy cierpliwie w naprędce skleconym obozowisku przed lecznicą
prawda jest taka, że Kumok z racji swych licznych dolegliwości nie powinna bez potrzeby zażywać narkozy…
a ponieważ jesienią 2017 roku (o czym chyba nie wspominałam na blogu, ponieważ w tamtym okresie to już było dla mnie „too much”),
u Kumoka – na podstawie badania histopatologicznego wyciętej (zupełnie niepozornnie wyglądającej!) zmiany zdiagnozowano złośliwy nowotwór skóry (a dokładniej guz komórek tucznych) – mastocytomę II stopnia złosliwości G2 (z liczbą mitoz w polu widzenia powyżej 5, co sytuowało guza jeszcze bliżej III stadium złosliwości), to od tego momentu – oprócz regularnych comiesięcznych badań ultrasonograficznych (poszukiwanie ewentualnych – odpukać!!! – przerzutów, kontrolowanie powiększonego nadneracza oraz niezidentyfikowanego i rosnącego powoli krwiaka na śledzionie), trzeba Kumokowi wycinać absolutnie wszystkie zmiany skórne…
I weź pan to zrób bez narkozy…
Jednak istnieją chirurdzy, którzy do potrafią i którzy dla dobra i bezpieczeństwa są w stanie poświęcić własny komfort pracy…
i tak oto znieczulenie miejscowe, mocne trzymanie pacjentki i czułe słówka do uszka (Kumoka, nie weterynarza) załatwiają sprawę
na szczęście wycięta zmiana (wielkości niemal pieści) okazała się niezłośliwa, ufff!!! :D
że nasz wet jest Miszczem – to już wiem, ale pokażcie mi psa, który da sobie wyciąć pół boku w znieczuleniu miejscowym :D
Kumok, you’re my hero! ♥
myślicie, że po takim zabiegu (juz którymś z kolei!) Kumok jest zdenerwowana, obrażona lub smutna? nic z tych rzeczy!
nie widać tego na zdjęciu, ale cały wózek aż podskakuje…
gdyż Kumok zadaje szyku przed Miszurem :)))
a następnie wysypia się do syta…
nie szczędząc sobie wieczornych drzemek
następnego ranka Kumok żwawo patroluje Park Potulickich
i dokonuje wstępnych ustaleń: kto juz dzisiaj był na spacerze, kogo dopiero oczekujemy, a kto się boi przyjść, bo drży przed spotkaniem Kumoka
duże zwierzę Krystyny Czubówny – Miszur w całej okazałości
Kumok – gabarytowo to nie jest duży pies, ale idealnie odzwierciedla mopsie 'multum in parvo’ z racji tego, że jest dla mnie wszystkim ;)
i tu zawsze pojawia się pyta nie: czy Kumoka kochasz bardziej, a Miszura mniej?
otóż nie. kocham każdą z nich zupełnie inaczej.
na punkcie Kumoka jestem po prostu pierdolnięta, bo nikt nigdy nie dał mi takiej hardkorowej lekcji życia jak ten uśmiechnięty mopsi osobnik
pojawienie się Kumoka w moim życiu zadecydowało o tym, jakim jestem teraz człowiekiem. przy czym nie wiem, czy to dobrze czy źle.
ale kiedy budzę się rano i widzę to: jestem absolutnie szczęśliwa, spokojna i spełniona ♥
żeby to jeszcze było ładne i dostojne, a przynajmniej… duże. ale nie. jest właśnie takie. małe, krępe i pomarszczone :D
moje dwie małpki z doniczkowej dżungli
grzeją się w podłogowym słońcu
wspaniały języczkowy schinken Kumoka!
tak sobie czasem wzdycham: jakie ja piękne dwa okazy odchowałam na własnej piersi! :D
no i tak sobie dumam, a tymczasem życie płynie i Kaśka mówi, że jedziemy na wakacje:
pakuję więc rodzinę w trzy reklamówki i jadziem na Mazury z Jadzią i Maszą!
oczywiście mutanty uwalone na ojcu. ja w niełasce, z boku, niechciana.
a oni w najlepsze – dyszą, pierdzą, sapią, przewalają się i ślinią. a samochód jedzie.
aż w końcu dojechał szczęśliwie na mazurskie łąki:
gdzie wszystko płynie wolniej niż powoli…
moje ukochane dziecko specjalnej troski… niektórzy twierdzą, że mam zespół Munchausena i jestem uzależniona od leczenia Kumoka na wszelkie możliwe choroby. w zasadzie nie chce mi się z tym dyskutować. zależy mi tylko na jednym: by Kumok żyła jak najdłużej i jak najpełniej mogla cieszyć się tym życiem…
tak samo dbam o Miszura: niezależnie od tego, czy martwienie się o ich zdrowie narusza moja strefę komfortu i wymaga rzeczy, na które nie zawsze mam ochotę…
a oto małe czarne Makutu – zdrowe, rześkie i diabelskie
i niech tak pozostanie :)
tymczasem trwają kilkudniowe wakacje i próbuję niczym się nie martwić… nawet tym, że za jakiś czas trzeba będzie podjąć decyzję, co dalej z Kumokowym krwiakiem na śledzionie… prawda jest taka, że tę śledzionę trzeba po prostu w całości wyciąć. i z pewnością nie da się tego zrobić w znieczuleniu miejscowym…
tam bardzo próbuję o tym nie myśleć…
tak bardzo staram się być wesoła, doceniać życie, miłość, przyjaciół i sam środek lata…
w istocie – jest cudownie ♥
Kumok i Miszur – usilnie nakłaniane przeze mnie – próbują zażywać kapieli…
ale nie pałają zbytnim entuzjazmem do akwenów słodkowodnych – patrzcie na moją małą mokrą myszę
Kumok mówi, że może gdyby morze i białe grzywy fal, to tak, ale tak to nie…
bardziej niż tajemnice jeziora interesuje je zawartość torby na okoliczność jedzenia i innych gratisów
no i hoduję sobie te moje zmutowane chomiki w pełnym słońcu…
Misiu, gdy juz trochę przeschła, odzyskała wolę życia…
gruba baba, piękny młodzian i dwaj dzicy chomicy
scena rodzajowa w pełnym słońcu
Jadzia i flaming
mokre czarne Makutu i egzystencjalna rozmkina…
to jest mój niespodziewany Dar od Losu i kinder niespodzianka
a to moja mała dzidziula, którą sobie wymarzyłam i zaplanowałam ;)
a to jest Marcin, który spadł nam z nieba w najmniej spodziewanym momencie i uratował nas wszystkich od zagłady
Moja Rodzina ♥ (wraz z ukochaną Arcykapłanką ukrywającą się pod fotoszopową palmą)
no sami przyznacie, że Miszur to jest skóra zdjęta z tatusia
wieczorem, wtulone w siebie, Kumok i Miszur oglądają film dla dorosłych
aż w końcu zasypiają, chrapiąc jak dwa traktory
po przeniesieniu do łóżka – Kumok jak zwykle nie raczy nawet przerwać snu, Miszur zaś – tradycyjnie – jest tak podekscytowana wspólnym spaniem, że aż hiperwentyluje chomika
słodki poranek. Kumok jako mała dziewczynka przytulona do Tatusia.
dopiero gdy się obudzi – znów stanie się lwem królem dżungli i postrachem piratów…
powakacyjny powrót do rzeczywistości nie jest łatwy dla Miszurka…
co zresztą widać na załączonym obrazku
Krystyna Czubówna prezentuje: gdy z wiekiem najgroźniejszym drapieżnikom ścierają się ryżowe ząbki, z krwiożerczej paszczy zaczyna wystawać tzw. „schinken” – czyli jęzor uformowany w kształt smakowitego plastra soczystej szyneczki…
dwie foki wyrzucone na brzeg
internauta Miszur_666 siedzi na fejsie
i wpiernicza bifffkopcika
chwile potem Miszur wykonuje standardowy numer pt. „Nie moguem wyczymać!”
Według amerykańskich naukowców inteligencję dziedziczy się po matce ????
Przepraszam Cię, Miszurku ?
na szczęście Tata mocno kocha swojego małego głuptaska
udało nam się przez ostatnie miesiące wyprowadzić Miszura z nerwic i schiz, których nabawiła się w czasach, gdy atmosfera wokół Matki Zazie była tak ciężka, że dało się ją kroić nożem…
teraz Miszur jest szczęśliwa, spokojna i kochana
i się uśmiecha :))
a Kumok standardowo łobuzuje! i to zaraz po przebudzeniu!
jeszcze się kiwa sennie, a już chce się z nami bić, turlać, przepychać i napierniczać
eee, jeszcze se jednak pośpi… moja mała krewetusia :)
pod koniec sierpnia – podczas kontrolnego badania USG jamy brzusznej – weterynarz podniósł alarm, że guz/krwiak na śledzionie się powiększa i trzeba działać natychmiast!
byliśmy totalnie nieprzygotowani na taki obrót spraw, bo do tej pory – choć wiedzieliśmy, że operacja nas nie ominie – sądziliśmy, że stan Kumoka nie jest aż tak poważny… Wetka oglądająca wyniki badań krwi Kumoka zasugerowała nawet, że krwiak na śledzionie mógł już zacząć krwawić i operacja musi być wykonana natychmiast.
no i rozpoczęła się kolejna polka-galopka po weterynarzach
przed planowaną narkozą przebadalismy dokładnie Kumoczkowe serduszko – na szczęście okazało się silne i zdrowe ♥
na pytanie, czy lubię tak targać Kumoka i Miszura po weterynarzach – odpowiadam: – Nie, nie lubię. Wolałabym leżeć z nimi na trawie i cieszyć się brakiem problemów…
Ale wiem, że nigdy bym sobie nie wybaczyła, gdyby przez moje niedopatrzenie, lenistwo, brak czasu czy odpychanie od siebie niewygodnych myśli, któremuś z tych mutantów mogłabym zaszkodzić. One są ode mnie całkowicie zależne, bezbronne i ufne. Więc czy nam się chce czy nie, biorę je do wózka i zapierdalam po weterynarzach, czasem robiąc z siebie przewrażliwioną obsesyjną idiotkę i nadopiekuńczą matkę z zespołem Munchausena ;) szczerze? mam to gdzieś :)
operacja Kumoka została zaplanowana na poniedziałek, ale już w piątek przyjechaliśmy do Warszawy i zainstalowaliśmy się u Jadzi i Maszy – żeby być bliżej kliniki na wypadek, gdyby (odpukać!) ewentualne krwawienie ze śledziony przybrało na sile… Uśmiecham się dzięki dobrej energii Marcina, ale w środku jestem sztywna ze strachu o życie Kumoka…
Miszur jak zwykle wyczuwa sytuację i jest kochaną, grzeczną, młodsza siostrzyczką
natomiast Kumok – hmm, mam wrażenie, że trochę się oszczędza od ok. 2 tygodni, nie skacze, nie wariuje… może faktycznie czuje, że coś tam się dzieje z tą śledzioną…
o dziwo, nawet Masza jest grzeczna! :O
ja w końcu nie wytrzymuję i zaczynam ryczeć, a Miszur niestety przeżywa wszystko razem ze mną…
Marcin stara się robić dobrą minę do złej gry, ale kiedy okazuje się, że i on się denerwuje – ja wpadam w panikę…
w poniedziałek rano docieramy do kliniki. Misiek kurczowo trzyma się tatusia, a Kumok udaje, że wszystko jest ok i „dawaj patyka!”
Syd miętosi naszego zwycięzcę i człowieka sukcesu, a ja zaczynam się obsesyjnie mantrować do Ganeshy i gorączkowo ho’oponować
oddajemy Kumoka w ręce anestezjologa i chirurga, a Miszurem nerwowo potrząsamy…
Syd z Marcinem piją kawę w pobliskiej kafejce, Miszur wpierdala kawałek drewna…
a ja przechodzę w stan wewnętrznej hibernacji i ledwo oddycham. dowiadujemy się, że operacja potrwa dłużej niz planowano, więc mamy jechać do domu. łykam tabletki i zasypiam. po 3 godzinach budzi mnie telefon z kliniki: Kumok przeżyła operację, która trwała znacznie dłużej niż planowano (nie wiem jeszcze dlaczego). Dochodzi do siebie na bloku pooperacyjnym, podłączona do monitorów. Najwcześniej mogę ją zobaczyć dopiero po 18.00. Śledziona poszła na histopatologie, bo nie wiadomo na oko, co to jest za guz. Ale przerzutów na innych narządach nie ma na szczęście. Wynik histopatologii poznamy za tydzień.
18.30: A kto to rozrabia u Taty na kolanach?! ?❤️??
Kumok – najdzielniejszy łobuz świata!?? I to bez śledziony! ?
Jestem nieprzytomna ze stresu i szczęścia. Kumok natomiast prezentuje się zadziwiająco rześko ?
zaraz po przybyciu do Jadzi i Maszy…
Kumok – jak gdyby nigdy nic – zaczyna się bawić!
jednak po chwili uspokajam ja na siłę, bo boję się, że coś sobie uszkodzi…
niestety wieczorem przestają działać operacyjne anestetyki…
Kumok nie śpi, łazi, dyszy, stęka, nie może znaleźć sobie miejsca… Chyba bardzo ją boli :((
Dostaje podskórnie Tramal, ale z tego co widzę, to najwyraźniej nie radzi sobie z bólem pooperacyjnym ? kolejną dawkę mogę jej wstrzyknąć najwcześniej za godzinę… ?
No nie jest to łatwa rekonwalescencja… ? Nieprzespana noc dla nas wszystkich, pełna Kumokowego bólu, dyszenia, łażenia…
Zastrzyki z Tramalu nie opanowały sytuacji. Pomagało natomiast masowanie uszu i plecków (robiłam jej masaż dla psów TTouch) – wtedy przestawała dyszeć i uspokajała się.
Dzisiaj natomiast – tramalowy letarg przerywany gwałtownymi zrywami niepokoju (może ma omamy? nie wiem). Pamiętam, że po sterylizacji już następnego dnia Kumok była w pełnej formie.
Tym razem jest bardzo ciężko. Ale z każdym dniem będzie coraz lepiej! ❤️
Po całkiem udanym dniu wczorajszym (bez bólu, z podniesionym merdającym ogonkiem, jedzonkiem, piciem i siusianiem) – znów mamy za sobą ciężką bezsenną noc. Podwyższona temperatura, dyszenie, zwiększona ilość wydzieliny w drogach oddechowych i krztuszenie się nią. Nie wiem, czy to standard, że noce są trudniejsze…
Prześliczna, choć wymęczona, buzia pozdrawia wszystkich Kciukotrzymaczy! ❤️
Miszur, Jadzia i Masza nie odstępują Kumoka na krok…
to się nazywa miłość i przyjaźń!
To mopsie dziecko nie przestaje mnie zadziwiać ❤ Kumok jest tak silna, wesoła i pozytywna, że sama powinnam uczyć się od niej jak trzeba żyć ?
Po 3 słabych dniach – Kumok stwierdziła, że już jest zdrowa.
Pałaszuje z apetytem, biega po domu, drze paszcze, bawi się, wdrapuje na kolana i tarza radośnie w pościeli. O operacji chyba już nie pamięta, więc muszę jej przypominać, kiedy chce jak gdyby nigdy nic wskakiwać i zeskakiwać z kanapy…
tydzień później dostaje od Kumoka…
najpiękniejszy prezent na moje 40. urodziny ❤️????
strona główna > codziennik > mopsy > kumok > miszur > czuczu
Obserwuj Mopsiki Zazie:
Przeżyłam podobne historie przy usuwaniu śledzony u Froda plus w gratisie w trzeciej dobie po operacji zrobienie się przetoki, która mało co go nie zabiła a rekonwalescencję wydluzula o kolejny tydzień. Pozdro dla bezsledzionowca ?
cudownie zobrazowane życie z mopsem, a raczej mopsami.. no te anegdoty, porównania, mistrzostwo, zasługujace na uznanie! :D Pomyślności w Nowym Roku! I więcej takich historii :)